Przy mnie nie ma seksistowskich żartów – felieton
Mimo że seksistowskie żarty śmieszą coraz mniej, wciąż są nieustannym elementem krajobrazu polskiego poczucia humoru. Oczywiście, pojawiają się też w naszej szkole – dziwnym by było, gdyby się nie pojawiały. O tych ze stron uczniów nie wspomnę, skupię się bardziej na tych ze strony nauczycieli. Powiedzmy sobie to szczerze – w momencie, w którym żart jest opowiadany z biurka czy katedry, w którym jest wygłaszany przez osobę, która ma bezpośrednią władzę nad nami, która powinna być naszym autorytetem, ma znacznie potężniejszą siłę rażenia niż niewybredny dowcip opowiedziany w ostatniej ławce na nudnej lekcji. Zareagowanie na seksistowski żart zazwyczaj grozi standardowymi odzywkami – „ale to przecież tylko żart!”, „nie masz dystansu do siebie”, „nie masz poczucia humoru”. Ja jednak zawsze byłam tym typem osoby, która wolała „nie mieć dystansu do siebie”, niż słuchać o głupich blondynkach, zazdrosnych żonach i współczesnych kobietach, które „ubierają się tak, że prawie w ogóle”.
Choć myślę, że mniejszy lub większy żarcik tego typu zdarza się wielu osobom, to niektórzy wręcz z nich słyną. Tak też było w przypadku pewnego nauczyciela, na którego lekcje także ja uczęszczałam. Dziwiłam się jednak tej niezbyt pozytywnej sławie – bo ja taki żart z jego ust słyszałam raz, może dwa.
A potem koleżanki mi powiedziały – „on nie mówi tego przy tobie”.
Moja działalność czy raczej światopogląd feministyczny nigdy nie był tajemnicą. Od momentu, w którym dosłownie puściłam na korytarzu na pierwszym piętrze „Run the World [Girls]” Beyonce podczas akcji charytatywnej „Te Dni Kobiet” i od kiedy ogłaszałam ją w każdej klasie, mówiąc o t a m p o n a c h czy p o d p a s k a c h, z tej drogi już raczej nie było odwrotu. I, moim zdaniem, nie jest to rzecz, której powinnam się wstydzić. Przewracanie oczami, drobne docinki czy wyzwiska ze strony kolegów z klasy po tym, jak poruszam tematy przemocy wobec kobiet na lekcji to tak zwany koszt wliczony. Dowiedziałam się jednak, że moje poglądy miały inną, magiczną wręcz własność – sprawiały, że nauczyciele nie opowiadali przy mnie seksistowskich żartów.
Oczywiście, nawet owa magiczna moc nie ma stuprocentowej skuteczności, bo często żarty nawet nie są, według opowiadaczy, seksistowskie. Jednak znacząco odczuwam jej skutki. To wręcz taki żart sam w sobie – „haha, Heleny nie ma, to można coś powiedzieć”.
Ale czemu? Czemu przy Helenie nie można czegoś powiedzieć?
To bardzo proste. Bo Helena będzie sprawiała kłopot.
Choć zetknęłam się z masą seksistowskich zachowań w tej szkole, z żartami [zwłaszcza ze strony nauczycieli] spotykałam się, jak wspomniałam, rzadko. Jednak na tyle mnie one irytują, że zazwyczaj na nie reaguję. I jest to problem. Przeszkadzam w lekcji, a, przede wszystkim, sprawiam, że nagle niewinny żarcik staje się czymś złym, z czego trzeba się wytłumaczyć. „Tylko tak mówię, żeby przyciągnąć waszą uwagę”, brzmiała pewna wymówka. Ewentualnie – „ja tylko cytuję żart…”.
Nie chcę antagonizować nauczycieli i nauczycielek, którzy to robią – po prostu zazwyczaj nie uświadomili sobie, że to, co mówią, jest krzywdzące i utrwala sposób myślenia, według którego ktoś jest naturalnie gorszy, według którego możemy nie traktować tej osoby poważnie. Jednak seksistowskie żarty to nie żart, zwłaszcza w klasie. W momencie, w którym nauczyciel niby niewinne postanawia rozbawić klasę [przede wszystkim jej męską część; zresztą, w końcu zwykle chłopcy są od żartów, prawda?], nie myśli o tym, jaki komunikat wysyła obiektom swoich żartów. Choć, oczywiście, zdarzają się sytuacji żartów uderzających w chłopców – takie jak to, że myślą tylko o jednym, że są impulsywni czy rzadko się myją – zazwyczaj słyszymy jednak stereotypowe dowcipy o dziewczynach. I gdy my siedzimy w sali, w bordowych mundurkach, które mają udowadniać, że jesteśmy w w y j ą t k o w e j szkole, że jesteśmy zorientowane na naukę i mamy w niej osiągnięcia, i wysłuchujemy żartu o tym, jak dziewczyny są głupie, że mówią za dużo i niezbyt mądrze, że współczesne kobiety wręcz są kobietami lekkich obyczajów, że jesteśmy w jakiś sposób gorsze od naszych kolegów, odbieramy bardzo konkretny komunikat. To nie jest nasze miejsce. Dyskomfort, który czujemy, sprawia, że zastanawiamy się, czy na pewno jesteśmy tu mile widziane. Skoro dziewczyny są takie głupie, czy powinny być w Trzynastce? Skoro wolimy je upokorzyć dla rozśmieszenia chłopców… po co właściwie tu jesteśmy?
Nauczyciele po prostu się nad tym nie zastanawiają. Nie myślą o tym, rzucając czasem komentarze, które wydają im się zupełnie niewinne. Na przykład to, że dziewczyny powinny ubierać się w konkretny sposób. Bo tak wyglądają, według niego, lepiej. Bo w końcu powinnyśmy dopasowywać naszą garderobę pod męskie upodobania. Skoro tak się panom podobają obcasy, czemu sami ich dla siebie nie kupią? Ewentualnie dziewczyny nie powinny ubierać się w dany sposób, bo p r z e s a d z a j ą. Bo kuszą, bo rozpraszają. Bo, cytując słowa, które usłyszałyśmy od nauczyciela w Szesnastce – traktują się jak mięso. Cóż mogę powiedzieć? To, jak się ubieramy, nie powinno mieć wpływu na osoby, które mają nad sobą kontrolę. W świecie dziewczyn traktujących się jak mięso bądź wegetarianinem.
Jaki morał możemy z tego wyciągnąć? Po pierwsze – seksistowskie żarty nie są fajne. Po drugie – coś jednak sprawiło, że przestano je opowiadać przy mnie. Dlaczego nie? Bo na nie reaguję, bo robię problem. Więc, po trzecie – trzeba reagować.
Nie tylko na seksistowskie żarty. Na rasistowskie, homofobiczne, transfobiczne też. Bo one przecież też się zdarzają. A reagować można na wiele sposobów – nie zgodzić się, powiedzieć, że ten żart sprawił, że czujesz się niekomfortowo, wytłumaczyć, dlaczego, twoim zdaniem, mógł sprawić komuś przykrość. Ewentualnie po prostu zgłosić się i powiedzieć, że nie rozumiesz tego żartu. Czy nauczyciel mógłby wytłumaczyć, czemu jest śmieszny? W końcu to ich praca, prawda? Objaśnianie nam. Takie pytania zwykle powstrzymują śmiech.
Bądźmy wszyscy problemem, sprawiajmy kłopoty w ten sposób. Może wtedy zrozumieją, że to nie my stanowimy problem, a te zachowania. Może zrozumieją, że seksistowskich żartów nie opowiada się tylko przy Helenie, ale nie opowiada się ich przy nikim.
Bo w końcu około połowa z nas, tak na oko, jest dziewczynami, jest kobietami. Czy nie czują się źle, mówiąc o tym przy nas? Czy nie czują się nie na miejscu, mówiąc coś homofobicznego, gdy wśród nas są osoby LGBT? Te żarty to nie rzucanie lotek w zabawkową tarczę. To strzelanie z łuku uszczypliwości i uprzedzeń do bardzo konkretnych osób. I tak też jest z rasizmem. Choć rasizm powinien być wstydem w każdym otoczeniu, czy nauczycielom nie przemknie przez głowę, że wśród nas też osoby koloru?
Nie myślą o tym, że w ten sposób dają przyzwolenie na traktowanie konkretnej części z nas gorzej. Nie myślą, że niewinne żarciki mogą trafić prosto w głęboką i trudną traumę – a każdy wybuch śmiechu wśród uczniów jest kolejnym ciosem. Choć te idą raczej od uczniów, najgorsze w tej kwestii [choć nie można umieścić cierpienia w rankingu] są chyba żarty o przemocy seksualnej i domowej. O molestowaniu, o gwałcie, o przysłowiowym „biciu żony”. To nie jest abstrakcja – wśród nas są osoby, których to dotknęło. I choć nauczyciele są tak chętni do mówienia na lekcjach o depresji, że nigdy nie wiemy, co przeszła osoba obok na nas, zachowują się, jakby ich samych to nie dotyczyło. I choć uczniowie są tak chętni do pełnego zrozumienia kiwania głowami na tych lekcjach, do mówienia, że powinniśmy uważać na słowa, sami potrafią tak mocno o tym zapomnieć.
Musimy reagować. Tylko w ten sposób dajemy sygnał, że na to nie pozwalamy. Dajemy im znać, że to nie jest okej. Gdy każdy z nas będzie w ten sposób „problematyczny”, gdy uświadomimy im, że żartują z n a s i uderzają w n a s, zrozumieją. I wkrótce seksistowskich żartów nie będą opowiadali nie tylko przy mnie, ale i przy każdym z nas. Czyli w ogóle.
Seksizmowi sprzeciwiała się dla Was Helena Burdzińska
Zdjęcie okładkowe: Mateusz Grąbczewski