Filmy świąteczne – redakcja zwierza się i poleca
Święta to czas tradycji – i tych powszechnych, i tych własnych, domowych, osobistych. W wielu domach do tego kanonu tradycji należy oglądanie konkretnych filmów czy filmu, najczęściej bywa nim Film, Którego Tytułu Nie Trzeba Wymawiać. Jednak wiedząc, że trzynastkowicze lubią robić wszystko po swojemu, oryginalnie i nie tak jak inni, redakcja Zdzisia podzieliła się alternatywami do Tego Filmu, polecając swoje własne rytualne dzieła kinematograficzne.
Miłego oglądania!
„Ekspres polarny” [Zuzia Piórkowska]
Nie ukrywam, że dla mnie święta zawsze były raczej emocjonalnym czasem. W tym roku pewną moją sentymentalność odczuwam szczególnie silnie – większą część roku spędziłam (jak każdy z nas) bez mojej klasy, rzadziej widziałam się z przyjaciółmi i ominęły mnie tradycyjne, liczne spacery po jarmarku czy wyjścia na lodowisko, a do tego jako maturzystka czuję dużą presję. Stąd też w tym roku bardzo mocno trzyma się mnie myśl powrotu do dzieciństwa oraz tego poczucia spokoju i beztroski. „Rudolf Czerwononosy Renifer”, „Charlie i Fabryka Czekolady”, „Strażnicy Marzeń”, „Miasteczko Halloween”, „Piękna i Bestia: Zaczarowane Święta”, „Opowieść wigilijna”, czy nawet „Barbie i Dziadek do Orzechów”, na którego wspólne oglądanie umówiłam się z koleżanką. Są to bajki, które towarzyszyły mi przez znaczną część dzieciństwa, a teraz mają szansę na swój renesans. Jednak tą, którą postanowiłam tutaj wyróżnić, jest znana pewnie wielu z was produkcja – „Ekspres polarny”. Jeszcze kilka lat temu co roku oglądałam ten film z siostrą. Zawsze miło nam się wracało do historii tego małego chłopca, niewierzącego w Świętego Mikołaja, a jednak doświadczającego tej magicznej podróży na Biegun Północny i przygód z poznanymi wówczas przyjaciółmi, a nawet spotykając samego świętego. Dla mnie ta bajka jest właśnie dlatego warta polecenia, gdyż reprezentuje siłę i piękno dziecięcej wiary, mi dodając wzruszenia poprzez ciepłe wspomnienia najpiękniejszych chwil towarzyszących Bożemu Narodzeniu, jednak na pewno z przyjemnością obejrzy ją każdy, kto pragnie poczuć odrobinę szczęśliwej beztroski i cofnąć „starych, dobrych czasów”.
Można się zatem śmiać z mojego wyboru, a można spróbować choćby raz jeszcze poczuć tę dziecięcą radość płynącą z magii świąt.
„Friends” [Marta Bródka]
Wybranie mojego ulubionego świątecznego filmu, który chciałabym szczerze polecić innym, przyszło mi z bardzo dużym trudem. Głównie dlatego, że go nie mam. W momencie, kiedy miałam jakiś wybrać, zrozumiałam, że w tych wszystkich filmach z kategorii „oglądamy tylko w grudniu” najbardziej cenię sobie nie fabułę, grę aktorską czy soundtrack, ale atmosferę, która towarzyszy ich oglądaniu. To, że siadamy wieczorem pod kocami, w tle świeci choinka, a z talerzyka znikają ciasteczka korzenne. I to, że są tą nieodłączną częścią zimy, bo w końcu kto przez cały grudzień nie obejrzy choć jednego z tych niezbyt wyszukanych fabularnie, ale po prostu miło oglądających się filmów na Netflixie? Jednak nie zapominajmy, że twórcy seriali też po coś tworzą świąteczne odcinki. W tym roku pierwszy raz mi o tym przypomniano i skończyło się popołudniowym maratonem „Friends”. Ludzie dzielą się na tym polu na tych, którzy mają za sobą wszystkie 10 sezonów (i to żeby raz…) i tych, którzy widzieli parę odcinków gdzieś w telewizji, każdy z innego sezonu, każdy o czymś innym. Ale co jest pewne – każdy kojarzy tę grupę przyjaciół i ich krótkie historie z codziennego życia zawarte w 20-minutowych odcinkach. I właśnie to jest moja propozycja- na zupełny relaks, poprawę humoru, dawkę sarkazmu, przyjemny czas w zimowy wieczór. Przy „Friends” naprawdę można się wyluzować, a oprócz tego gwarantują porcję uśmiechu na twarzy każdego, kto zasiądzie z tobą do tego seansu. Dołączam listę tych oczywiście świątecznych odcinków- każdy z innego sezonu, ale jak to już jest z „Friends” – nie ma to znaczenia, czy oglądałeś już wszystkie, czy żadnego – i tak się odnajdziesz.
(s02e09, s03e10, s04e10, s05e10, s06e10, s07e10, s08e11, s09e10)
„W śnieżną noc” [Kuba Markil]
„W śnieżną noc” to film, który w sam raz nadaje się do puszczenia, gdy już nie w pełni świadomi swojej egzystencji leżymy na łóżku czy kanapie, po tym, jak właśnie władowaliśmy w siebie dwa kosze mandarynek i cały półmisek pierogów. Najklasyczniejsza komedia romantyczna z motywem świątecznym, jaką sobie możecie wyobrazić – kiczowate wątki i żarty, znane nam z wielu innych produkcji klisze oraz całkiem przewidywalny scenariusz. Mimo tego film wcale nie jest taki zły, na jaki mógłby się wydawać. Bohaterowie mają swoje przebłyski i bywają charyzmatyczni, klimat zbudowany wokół historii też jest całkiem w porządku. Na pewno nie można powiedzieć, że jest to produkcja wybitna, ale nie jest to też film zły. Według mnie idealny dla miłośników kiczu lub/oraz komedii romantycznych w ogóle. Na pewno jest fajny film młodzieżowy, żeby odskoczyć sobie na chwilę od klasyków i poprzeskakiwać z poczucia żenady do co najmniej uśmiechu pod nosem i szybkiego wypuszczenia powietrza nosem. Produkcję możemy zobaczyć na Netflixie, a wystąpili w niej m.in. Kiernan Shipka znana z roli Sabriny w serialu „Chilling Adventures of Sabrina” oraz Jacob Batalon, który wciela się w rolę Neda, przyjaciela Petera Parkera w filmach MCU.
[redaktorka naczelna, wychowana na literaturze młodzieżowej niepewnej jakości, przypomina także, że „W śnieżną noc” jest luźną ekranizacją tomu trzech opowiadań o tym samym tytule, jedno z których napisał sam bóg pseudointelektualnych młodzieżówek John Green]
„Lepiej późno niż później” [Maria Krajewska]
Filmem, bez którego w moim domu nie można wyobrazić sobie świąt jest „Lepiej późno niż później”. Opowiada on ciekawą historię już lekko podstarzałego Harry’ego (Jack Nicholson), który zdecydowanie nie chciał żyć tak, jak robi to większość jego równolatków oraz gustował w o wiele młodszych od siebie kobietach. Podczas szalonej weekendowej wycieczki z jedną z nich przeżył zawał serca. Wtedy trafił pod opiekę jej matki Eriki (granej przez Diane Keaton)-znanej pisarki, z trudną miłosną historią, nastawionej do niego zdecydowanie negatywnie. Czy jest coś co połączy starego kawalera prowadzącego rozrywkowy tryb życia z neurotyczną rozwódką? Co stanie się gdy do gry wkroczy dodatkowo trzydziestoletni przystojny lekarz (Keanu Reeves)? „Lepiej późno niż później” przypadł mi do gustu, a może nawet urzekł, ponieważ jest to film bardzo ciepły i optymistyczny. Idealny wtedy, gdy akurat potrzebne jest trochę uśmiechu. Lekka konwencja i inteligentny humor sprawiają, że bardzo lubię wracać do tej dosyć szalonej historii, ukazującej jak wielką rolę w ludzkim życiu gra zwykły przypadek.
„Carol” (2015) reż. Todd Haynes [Bruno Bednarski]
Chcąc wczuć się w świąteczny klimat, można wpaść w pułapkę tanich rom-comów, w których to bohaterka pracująca w wielkiej korporacji przyjeżdża do małego miasteczka, spotyka idealnego samca, zakochują się, dochodzi do banalnego błędu w komunikacji, a na samym końcu on biegnie zatrzymać samolot i razem odkrywają, że magią świąt tkwi w miłość. Mało jest ambitniejszych romansów mających miejsce w okresie świątecznym, dlatego „Carol” z 2015 roku jest filmem naprawdę wyjątkowym. Nie jest oparty na współczesnej strukturze romansu, ale raczej woli się odwołać do klasycznego, kinowego romansu lat pięćdziesiątych i również to w dramacie zakazanych miłości tamtego okresu odnajduje swój główny konflikt. Cate Blanchett i Rooney Mara w swoich rolach odnajdują wielkie piękno, a spojrzenia, jakimi Carol oplata młodą Therese budzą miłość do sztuki kina. To miłosna opowieść, którą przeżywa się jak piękny grudniowy sen, w którym na nowo przypominamy sobie nasze pierwsze miłości.
„Love actually” [Helena Burdzińska]
Zdecydowanie nie jestem osobą często oglądającą filmy – bardzo łatwo przywiązuje się do bohaterów i fabuły, dlatego należę do zwolenników seriali [zwłaszcza tych, które oglądałam już tysiące razy]. Jednakże jeden film świąteczny jest dla mnie synonimem strefy komfortu – oglądany z mamą i siostrą co roku kilkanaście razy, a jednak nigdy się nie nudzący. Mowa oczywiście o jednym z najpopularniejszych klasyków świątecznych, tudzież „Love actually” [w polskim tłumaczeniu „To właśnie miłość”]. W filmie znajdziemy bardzo dużo przeplatających się, czasem banalnych, jednak bardzo ludzkich wątków – mimo że jest ich sporo, nie jest trudno się w nich orientować. I myślę, że właśnie ta wielowątkowość jest tym, co sprawia, że „Love actually” jest jednak dość uniwersalny i nigdy się nie nudzi – no i Alan Rickman. Oczywiście, Alan Rickman.
Alternatywną, serialową propozycją ode mnie może być maraton świątecznych odcinków „Gilmore Girls” – serial ten kojarzy się głównie z jesienną atmosferą, ale święta w Stars Hollow też są wspaniałe i wyjątkowo klimatyczne. Nie ma nic bardziej komfortowego niż oglądanie z herbatką zimową w ręce losów ambitnej, trochę zbyt zorganizowanej Rory, jej trochę zbyt spontanicznej matki i wszystkich ekscentrycznych mieszkańców miasteczka. [odcinki: s01e10, s02e10, s03e10, s04e11, s05e11, s06e12, s07e11]
Świąteczne filmy i seriale oglądali dla Was Zuzia Piórkowska, Kuba Markil, Bruno Bednarski, Marta Bródka, Maria Krajewska i Helena Burdzińska.
Zdjęcie okładkowe: Helena Burdzińska.