Świąteczna atmosfera kontra 2020

Okienko z numerem 20. w kalendarzu już otworzyłam, siostra spakowana czeka, by przyjechać do domu, choinka rozświetla wieczorem salon, babcia wysyła zdjęcia, jak przygotowuje potrawy na święta, a ja trochę zadaję sobie pytanie: czy tylko mi tak jakoś ciężko poczuć dzisiaj świąteczną atmosferę? Mam wrażenie, że świąteczne piosenki brzmią jakoś inaczej, rozbrzmiewają, bo wypada o tej porze roku, ale jakaś część mnie wciąż nie dowierza, że to już naprawdę za te parę dni. Ten czas z rodziną (w tak okrojonej w tym roku wersji), ten czas spokoju (a wzbudzających skrajne emocje tematów do rozmów jest aż nadmiar), ten czas podsumowań roku i wdzięczności za niego (a każdy dookoła zdaje się tak zmęczony na samo jego wspomnienie). Niby zawsze tak dużo się dzieje dookoła, ale właśnie w święta jakoś udaje nam się zapomnieć o tych na co dzień pochłaniających nas problemach, aktywnościach, obowiązkach.

I nigdy końcówka grudnia nie przyszła tak nagle. Jeszcze nigdy nie wdarła się w momencie, kiedy tak bardzo nie byłam na nią gotowa. Myślenie o prezentach, to myślenie, kiedy pójść do sklepu, żeby było jak najmniej osób- i świadomość, że to tak naprawdę mało prawdopodobne. Na te pare dni przed Wigilią nikt się nawet nie dziwi telefonem: „Nie będzie nas, mamy kwarantannę”. Znaleźliśmy się w momencie, w którym nawet rodzinnego świątecznego czasu nie sposób zaplanować na te pare dni przed, bo przecież: kto wie, co się może wydarzyć po drodze. Czy może trudniej mi poczuć tę magię, bo jedyne świąteczne światełka, które obserwuję, to te na balkonie sąsiadów, a nie te rozświetlające miasto na każdym rogu? Jedyne świąteczne piosenki, które słyszę, to te, które sama włączę sobie na spotify z playlisty „Idą święta”, a nie te, które rozbrzmiewając z radia w aucie, wybudzą mnie z drzemki w drodze do szkoły. Jedyna wigilia klasowa (ta ostatnia przecież) to spotkanie na Teamsach o 8 rano, a nie godzinne życzenia, jedzenie pierogów i słuchanie kolęd, bo mało kto naprawdę je śpiewa w klasie. I jakoś ciężej jest po prostu poczuć tę magię, ten klimat.

Ale, hm, czy właściwie te święta nie będą właśnie najpiękniejsze? Najbardziej upragnione ze wszystkich, jakich dotychczas doświadczyliśmy? Kiedy ostatnio aż tak czekaliśmy na ten dzień, w którym wszystko inne, co zaprząta nam głowy, po prostu przestaje istnieć? A jest tego teraz naprawdę sporo. Ten dzień, który wydaje się być po prostu wyrwany z czasoprzestrzeni. Bo pozwala nam na tą dziecinną radość ze śpiewanych pod choinką kolęd, zobaczenia rodziny razem, dekorowania pierniczków do momentu, kiedy wszyscy zmęczeni kładą się na kanapie przy którejś ze świątecznych propozycji Netflixa.

Bo jest tym, do czego zmierza rok. Na jego koniec, by tak magicznie zakończyć któryś kolejny rozdział. A ten rozdział wybitnie potrzebuje zakończenia. I może właśnie dlatego tak ciężko w to uwierzyć. Po tych wielu miesiącach zaskoczeń, zawiedzeń, zmienionych, a właściwie anulowanych, planów. Po dobitnym zrozumieniu, że nic nie możemy do końca przewidzieć. Po tym wszystkim, co bez zbędnych słów kryje się pod tą magiczną liczbą „2020”, nadchodzi właśnie ten dzień. I nic i nikt nie zdoła zabrać nam tej niewypowiedzianej radości z momentu, w którym data zmienia się na 24.12 i myślisz „wow, to faktycznie dzisiaj”.

Jeśli ten rok ma się sprowadzić do jakiejś myśli, którą na pewno zapamiętam, to, że musimy szczerze doceniać to, co mamy i nie przejmować się głupotami- bo to naprawdę nie są problemy. Teraz tak z pozoru przyziemne i naturalne rzeczy stały się abstrakcją. Bo w tym momencie, kiedy spędziłam osiemnastkę w apogeum wiosennych obostrzeń, nie zdążyłam nawet zacząć myśleć o studniówkowej sukience, bo się nie przyda, a szkoła stała się miejscem, do którego tak chcę wrócić, by jeszcze chociaż przez parę miesięcy zasmakować licealnego życia (które już nigdy tak naprawdę nie wróci w takiej formie, jaką pamiętam sprzed prawie roku) – nie mam zamiaru się tym przejmować. Przez to, jak wiele więcej dużo ważniejszych spraw toczy się w kraju, na świecie, w społeczeństwie, w środowisku, moje „problemy” wydają się tak nieważne, tak niewarte zbędnych nerwów. Te miesiące sprawiły, że tak bardzo przyzwyczaiłam się do tych myśli. Na początku jeszcze jakoś bardziej przeżywałam, denerwowałam się czy smuciłam. Teraz jeszcze dobitniej zdaję sobie sprawę, jak bardzo liczy się to słynne „tu i teraz”. Tylko teraz powodem jest  przede wszystkim to, że o prostu jeszcze bardziej nie wiemy, co będzie zaraz. Więc czy jest sens tracić czas na to rozmyślanie i gdybanie?. Naprawdę wystarczy pomyśleć, że wszystko dzieje się po coś i na pewno nie bylibyśmy teraz tym, kim jesteśmy, gdyby nie ten cały rok.

Niby banalne wnioski. Takie, które znaliśmy wcześniej. Ale właśnie – nikt ich nie doceniał. A przynajmniej nie w takim stopniu, jak w tym momencie. Nie w takim stopniu, w jakim powinniśmy. I właśnie święta trzeba docenić teraz jeszcze bardziej niż dotychczas, bo magii tej daty nie odbierze nawet 2020. Ciekawe jest to, jak niewiele nam trzeba, żeby zmienić podejście. Wystarczą święta. Oczywiście, tylko i aż. Nieważne, co się dzieje, właśnie święta są tym radosnym, magicznym i ciepłym momentem w całym roku, kiedy wszystko inne wydaje się znikać. Nie wiem, jak będzie w te święta, ale wiem, że po napisaniu tego jakoś bardziej poczułam ten świąteczny klimat. Także dziękuję, właśnie staliście się częścią mojej tegorocznej magii świąt. Wesołych!

Świątecznej atmosfery szukała dla Was Marta Bródka.

Zdjęcie okładkowe: Maria Krajewska.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.