Opowiadania z dnia nauczyciela – od 2A_P do 3D

Ciąg dalszy opowiadań z dnia nauczyciela, publikowanych we współpracy z PSU. Jeśli widzisz, że nie ma opowiadania twojej klasy, a nim dysponujesz, wyślij je do redaktorki naczelnej, Heleny Burdzińskiej.

Miłej lektury!

KLASA 2A_P

inspiracja: seria „Harry Potter”

            Harry obudził się z gwałtownego koszmaru, w którym Zaraza-Sam-Wiesz-Czego wdarła się do liceum XIII. Całe szczęście był w dormitorium Humandoru, a jego przyjaciele spali spokojnie w sąsiednich łóżkach. Przetarł zmęczone oczy i zauważył, że już zaczęło świtać. Ostatni rok nauki, egzaminy końcowe zbliżały się wielkimi krokami, a on nie czuł się na nie przygotowany. Raz w życiu zazdrościł Hermionie, która zdążyła już zrobić kilka olimpiad…

Ich szkoła była wyjątkowa i każdy, kto do niej uczęszczał, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jej społeczność dzieliła się na cztery domy, które zwały się Humandor, Huffleprzyr, Ravenbiol i SlitefizHumandor w dużej mierze budował życie towarzyskie liceum. Humany nie bały się głośno mówić swojego zdania czy kształtować własnego światopoglądu. Jednocześnie byli wyjątkowo otwarci na odmienność innych. Oryginalność była czymś docenianym i pożądanym. Nie dyskryminowało się inności, a cały dom był niczym jedna, wielka rodzina. Niestety przez swoją porywczość i brawurę często tworzyli awantury. Do Slitefizu dołączali uczniowie, którzy wyróżniali się nadzwyczajnym sprytem i szybkością reakcji. Wiecznie zamknięte w Laboratorium Mat-fizy nie należały do szczególnie rozmownych, zazwyczaj trzymali się w swoim, wąskim gronie. Jednak, gdy ktoś z nich potrzebował pomocy, nie zostawiali go w potrzebie. W Huffleprzyrze były osoby niezwykle towarzyskie i chętne do rozmowy. Ich dobrze rozwinięta inteligencja emocjonalna często przydawała się w rozwiązywaniu sporów. Mat-przyry były zazwyczaj pogodne i zabawowe, ale na równi skore do pomocy. Ich beztroska natura często spotykała się z niezrozumieniem pozostałych domów, jednak to ich optymizm rozświetlał tą szkołę. Ravenbiol tworzyli uczniowie bardzo inteligentni. Zawsze potrafili znaleźć wyjście z trudnej sytuacji. Mieli ścisłe umysły, które były idealnie przystosowane do przyjmowania ogromnej ilości wiedzy. Biol-chemy często siedziały do późnej nocy nad lekcjami, które zabierały im cenne godziny snu. Pozostałe domy zastanawiały się, czy oni tak naprawdę w ogóle odpoczywają.

            W pierwszym roku to Tiara Przydziału wskazywała dom odpowiedni dla każdej osoby. Jeśli jednak ktoś się nie zgadzał z jej decyzją, mógł wybrać inny – taki, jaki chciał. Trzynastkę więc tworzyły osoby już ukierunkowane lub do tego dążące. To tutaj odkrywali oni siebie, swoje powołanie, a także mocne i słabe strony. Mogli tego dokonać tylko dzięki próbowaniu wszystkiego po trochu. Kadra nauczycielska należała do jednej z najlepszych. Ci ludzie byli prawdziwymi czarodziejami, w magiczny sposób potrafili przekazywać nawet wiedzę. Niektórzy z nich byli wyjątkowo wymagający i trzymali ich żelazną ręką, co skutkowało kilkoma nieprzespanymi nocami. Ostatnia klasa to nie żarty.

Harry uwielbiał to miejsce. Tę ciepłą, rodzinną wręcz atmosferę, widok czerwonych korytarzy. Nawet ogrom nauki nie mógł go zniechęcić. Przez swoje roztargnienie zdarzało mu i Ronowi od czasu do czasu spóźniać na pierwsze zajęcia. Szczególnie chcieli tego unikać z lekcjami Wiedzy o Społeczeństwie Magicznym z Profesor Snape. Nadal pamiętał jak raz zaspał i biegł do Sali 104.  Pani Halyna jak zwykle stała w obrazie pilnującym wejścia do dormitorium i rzucała mu oskarżycielskie spojrzenia. Gdy usiadł w klasie, zorientował się, że zapomniał Konstytucji Magicznej. To nie był dla niego najlepszy dzień, jednak przyjaciele zdołali go naprawić, tak jak każdy inny. Nauka zaklęć i łaciny odbywała się w Sali 201 z Profesor McGonagall. Jak zwykle witała ich uśmiechem i zwrotem „Tygrysy Pasiaste”. Jako opiekunka Humandoru sprawdzała się znakomicie i wprowadzała ciepłą atmosferę do domu. Uczniowie zawsze mogli liczyć na jej pomocną dłoń oraz czerpać z jej wiedzy. Pilnowała, aby każdy miał swoją własną rolę, dzięki czemu klasa idealnie się uzupełniała. Historii Magii uczył Profesor Cuthbert Binns, który okupował komnatę 106. Miał ogromną wiedzę w tej dziedzinie, a pasjonaci słuchali go jak wyroczni.  Pani Hooch uczyła latania na miotłach, a także przygotowywała drużyny do Meczów Quidditcha. Nauczyciele Obrony Przed Czarną Magią zmieniali się co roku, co stało się już normą. Zazwyczaj nauczali w małych komnatach na trzecim piętrze. Po korytarzach chodziły grupki ubranych w bordowe szaty uczniów, które różniły się jedynie naszywkami dopasowanymi w zależności od domu. Szkołę przepełniał gwar wesołych rozmów i dyskusji, a na Czerwonym Placu trzynastkowicze korzystali z ładnej pogody. Prefekci reprezentowali zbiorowość uczniów i mogli także składać swoje propozycje zmian. Wszystko działało tutaj w odpowiedniej harmonii i według odpowiednich zasad.

Niestety aktualna rzeczywistość nabrała nieco innych barw. Zaraza-Sam-Wiesz-Czego przejmowała coraz większe terytorium i szybko zbliżała się do szkoły. Nauczyciele i uczniowie starali się przygotować na każdą ewentualność. Zbliżające się egzaminy końcowe również nie poprawiały sytuacji. Wszyscy stawali na głowie, aby wyrobić się z materiałem, jednocześnie obserwując sytuację w świecie.

Tego dnia, gdy Harry ocknął się z realistycznego koszmaru, wiedział, że dzisiaj wydarzy się coś złego. Wszyscy wyczuwali napięcie pochodzące z niewiadomego źródła, które tylko stale narastało. Trudno skupić się na nauce w takich okolicznościach… Harry’ego po trzeciej godzinie lekcyjnej z profesorem Flitwickiem, zaczęła piec blizna. Odszukał swoich przyjaciół, aby opowiedzieć im o przerażającym śnie.

– Harry, może chcesz iść do skrzydła szpitalnego? – spytała zaniepokojona Hermiona.

            Chłopak pokręcił głową, mijając grupę duchów sunących po korytarzu. Zawsze towarzyszył im nieprzyjemny chłód, więc wszyscy się wzdrygnęli.

– Wy też macie takie przeczucie, że wydarzy się coś złego? – Harry dotknął swojej blizny ukrytej pod ciemnymi włosami.

            Ron i Hermiona spojrzeli po sobie.

– Powinieneś opowiedzieć o nim Profesorowi Dumbledore’owi – stwierdził Ron.

            Harry nie mógł się nie zgodzić. To wszystko było zbyt niepokojące.

            Chwilę później pędzili do gabinet dyrektora, ponieważ wizja bardzo ich zaniepokoiła. Biegnąc korytarzem, czuli rosnące napięcie wśród uczniów. Zapukał do drzwi jego komnaty. Wewnątrz stała Profesor Snape rozmawiająca z dyrektorem. Na jego widok przerwała i wyszła.

– Co się dzieje, Harry? – Profesor Dumbledore podniósł wzrok znad papierów.

            Nie lubił, kiedy przerywano mu pracę, jednak dla uczniów zawsze znajdował chwilę. Harry, nie marnując czasu, opowiedział o śnie oraz dziwnym przeczuciu. Rysy twarzy dyrektora momentalnie się wyostrzyły, odrzucił wszystkie kartki i podszedł do ucznia z powagą wymalowaną na twarzy. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, usłyszeli krzyk. Zaraz po nim rozniósł się kolejny i na korytarzach rozpętało się szaleństwo. Dumbledore wyszedł z komnaty, a Harry z szaleńczo walącym sercem wyłonił się za nim. Niektóre okna leżały rozbite na ziemi, uczniowie biegali w różne strony, uciekając przed czymś niewidocznym. Harry zaczął rozglądać się za Ronem i Hermioną, lecz nigdzie ich nie widział. Prawie wpadł na nich przy łazience prefektów.

– Wszędzie cię szukaliśmy! Wiesz, co się dzieje?! – Ron próbował złapać oddech.

– Wejdźmy może do łazienki – zdecydowała Hermiona. – Stanie na środku korytarza to nie jest dobry pomysł.

            Zamknęli się w pomieszczeniu i znaleźli chwilę na uregulowanie oddechu.

– Co się dzieje? – Harry przeczuwał najgorsze.

– Zaraza-Sam-Wiesz-Czego wdarła się do szkoły… Koronażercy próbują przebić się przez barierę na Czerwony Plac – Hermiona spojrzała przez okno. – Musimy coś zrobić.

            Wszyscy o tym doskonale wiedzieli. Nagle drzwi się otworzyły i do środka wbiegło kilku zbłąkanych uczniów. Stanęli naprzeciw siebie, próbując zrozumieć sytuację. Dwóch uczniów z Slitefizu wymyśliło strategię i cały plan działania. Harry rozdzielił zadania. Uczennica z Huffleprzyra chętnie wysłuchała ich planu i powiedziała, że pobiegnie powiadomić pozostałych. Ravenbiol zajął się przygotowaniem odpowiednich mikstur i wyszukaniem dobrych zaklęć. Szybko rozbiegli się, aby dopełnić swoje zadania.

            Harry, Ron i Hermiona wbiegli na Plac Czerwony akurat wtedy, gdy Koronażercy przebili się przez zaklęcie ochronne. Nauczyciele stanęli do walki i wydawali swoim uczniom polecenia, które ci posłusznie i bezzwłocznie wykonywali. Cztery domy stanęły w zwartym szyku i wycelowały różdżki w stronę zagrożenia, które przybrało kształt sunącej czarnej masy. Nie do końca dało się spostrzec, kto w niej kroczy, gdyż ciemność i maski zasłoniły twarze wrogów. Gdy uczniowie na miotłach wyłonili się ze szkoły, dając im znak, setki różdżek rzuciło zaklęcia dla odwrócenia uwagi. Humany na miotłach wylali z góry stworzone wcześniej specjalne mikstury i rozsypali odpowiednie proszki dostarczone im przez Ravenbiol. Zaraza-Sam-Wiesz-Czego wraz z Koronażercami zaczęli się wycofywać. Plan się sprawdził, wszystko skończyło się dobrze.

Zmęczeni, ale szczęśliwi wrócili do swoich dormitoriów. Nauczyciele zaczęli szacować straty. Okazało się, że kilku uczniów musi iść na kwarantannę i odchorować rany po ataku zarazy. Wszyscy świętowali, zapominając przy tym o kolejnym nadchodzącym niebezpieczeństwie – egzaminach końcowych. Gdy uczniowie zdali sobie sprawę, że zostały im tylko dwa dni na ostateczne powtórki, zaczęli siać panikę. Przez ostatnie wydarzenia naprawdę trudno było im się wziąć za naukę i powtórki. Humandor postanowił więc poprosić profesor McGonagall i profesor Snape o pomoc. W nich była ostatnia nadzieja. Profesorki znały wagę sytuacji, w jakiej znaleźli się jej podopieczni. Poświęciły zatem dla nich całą noc, robiąc ogromne powtórzenie i czytając najważniejsze zagadnienia. Opowiadały im i tłumaczyły istotne sprawy, a także poleciły, jak powtarzać z pozostałych przedmiotów. Poświęcając swój cenny czas i sen, nauczyciele dali uczniom coś bardzo cennego – nadzieję. Jednak wszyscy profesorowie jednogłośnie kazali im odpocząć i porządnie się wyspać ostatniego dnia. Po wielu godzinach powtórki uczniowie poczuli przepływ nadziei i większą pewność siebie, jednak stres i tak spędzał im sen z powiek. Tego ważnego dnia cała szkoła pogrążyła się w przerażającej ciszy. Profesorowie trzymali kciuki za swoich uczniów i denerwowali się nie mniej niż oni. Punkt dziewiąta najstarsi uczniowie zasiedli w Wielkiej Sali, rozpoczynając egzamin dojrzałości. Od niego miały zależeć dalsze losy ich edukacji.

            Okazało się, że systematyczna nauka się opłaciła. Ta krótka, ale skuteczna powtórka przypomniała im wszystko, co najważniejsze. Gdyby nauczyciele nie byli tak wymagający, mogłoby się to skończyć o wiele gorzej. Okazało się, że odpowiednie przygotowanie uczniów przyniosło zasłużone efekty. Wszystkim udało się zdać, a większość uzyskała zadawalająco wysokie wyniki. Piecza, którą sprawowali nad nimi nauczyciele, poskutkowała.

            Życie w Trzynastce wróciło do normy. Mimo, że Zaraza-Sam-Wiesz-Czego nadal  krążyła gdzieś za murami, szkoła skutecznie się przed nią chroniła, wprowadzając odpowiednie obostrzenia. To właśnie dzięki nauczycielom i uczniom, tworzącym tę szkołę, jest ona taka magiczna. Nasza wytrwałość, pracowitość oraz życzliwość buduje z nas wielkich czarodziejów. Każdy, kto tutaj uczęszcza jest tego świadomy… Jeśli nie… To chyba jednak jest MUGOLEM.

KLASA 2C_P

inspiracja: Park Jurajski

„XIII Park Jurajski”

Rok 2023. XIII Liceum Ogólnokształcące w Szczecinie zostało najlepszą szkołą średnią w rankingu Perspektyw na świecie. Z okazji odniesionego sukcesu, nauczyciele po zakończonym dniu pracy, zebrali się na sali gimnastycznej, aby opracować plan działań na przyszły rok szkolny. 

– Witajcie! – krzyknął Dyrektor, po czym powiedział – Kogoś mi tu brakuje…

Nauczyciele zaczęli spoglądać po sobie, zastanawiając się, kogo nie ma. Pani Małgorzata Kwaśny wykrzyknęła oświecona: – Nie ma Czesia! 

Reszta zignorowała jej głos, a ktoś w tłumie nawet cicho się zaśmiał,  gdyż tuż obok niej stał wspomniany nauczyciel informatyki.

Nagle, usłyszeli wybuch. Głośny tupot przeszył ściany placówki. Zdezorientowani nauczyciele nie wiedzieli co się dzieje. Do sali wtargnął, wyważając drzwi… dinozaur! 

– Toż to ankylozaur! – wykrzyczał dr Emil Dzierzba. Naturalnie miał on rację, gdyż po latach studiowania tych niesamowitych stworzeń Doktor Dzierzba potrafił bezbłędnie zidentyfikować niemal każdy gatunek dinozaura. Dinozaur miał na swoim kolczastym grzbiecie biały, podziurawiony i rozszarpany fartuch. Nie ulegało wątpliwości, że był to szalony chemik – Pan Robert Świerkowski. 

Tuż za nim do sali wpłynęła chmura dymu, pod której wpływem wszyscy nauczyciele źle się poczuli.

– Co do… – głos rozniósł się echem po sali gimnastycznej, gdyż były to ostatnie słowa wypowiedziane, zanim wszyscy nauczyciele upadli na ziemię nieprzytomni. Tego wieczoru żaden z nich nie wrócił już do domu.

JĘZYK POLSKI

Następnego dnia rano uczniowie wchodząc do budynku zastali całkowitą dzicz.

 – Dzień jak co dzień – krzyknął ktoś z tłumu, po czym udał się niczego nie podejrzewając na lekcje polskiego.  Tym tajemniczym uczniem był Tomek Kujawa, nie do końca przygotowany na dzisiejsze zajęcia i jak zwykle spóźniony.

Idąc do klasy usłyszał dziki ryk. Wzruszył ramionami i stwierdził, że to jego nadpobudliwy kolega Ignacy. Wszedł do klasy i nie mógł uwierzyć własnym oczom.

W sali przy tablicy stał ogromny t-rex w czerwonych okularach. Tomek zatrzymał się w pół kroku, ale nie była to najdziwniejsza rzecz, która spotkała go w tej szkole. Zajął swoje miejsce i przeprosił za spóźnienie. Dinozaur wpatrywał się w niego wygłodniałym wzrokiem, aż w końcu zapytał:

– Kto ma numer 15 w dzienniku?

Chłopaka oblała fala gorąca. Rozejrzał się po sali, udając, że nie usłyszał.

– TOMASZ KUJAWA! Jesteś przygotowany na dzisiejszą lekcję? – zaryczał dinozaur, zabijając go wzrokiem.

– Jakby… yyy – odrzekł Tomek, wciąż bardziej przerażony odpowiadaniem, niż krwiożerczym stworzeniem stojącym przed nim. 

To właśnie zostało zapamiętane jako ostatnie słowa Tomasza Kujawy, który w kolejnej sekundzie zniknął w paszczy t-rexa. Do końca lekcji, wszyscy uczniowie siedzieli i obserwowali dinozaura w milczeniu.

MATEMATYKA

Uczniowie byli zdruzgotani po stracie kolegi, lecz na szczęście uratował ich dzwonek na przerwę. Klasa zaczęła wybiegać z sali, jednak nauczycielka-dinozaur nie odpuszczała i zaczęła ich gonić. Gdy zmęczeni wbiegli na pierwsze piętro, ujrzeli uchylone drzwi sali 109 i poczuli, że to ich jedyna nadzieja. Szybko weszli do sali i zamknęli się w niej. Odetchnęli z ulgą, myśląc, że są sami, jednak po chwili usłyszeli za sobą potężne kroki. Już chcieli znowu uciekać, lecz gdy zauważyli, że jest to triceratops w bluzie “to nie jest zwykły trójkąt”, uśmiechnęli się z ulgą.

– Prosiiimy, niech nam Pan pomoże! Potrzebujemy schronienia! – krzyknęła Julia Bartkowiak.

– Jasne, siadajcie, już podaję wam numery zadanek na dziś. – odrzekł spokojnie dinozaur. Uczniowie wesoło usiedli w ławkach i zabrali się za obliczanie wielomianów.

HISTORIA 

Po pełnej wrażeń i doznań lekcji matematyki, uczniowie ruszyli do wiecznie otwartej klasy 105. Nad ich głowami latały zataczając okręgi wielkie pterodaktyle. Szczególną uwagę uczniów przykuł jednej z nich – zielony z zakręconym wąsem i zwisającym z szyi różowym krawatem. Po wejściu do sali uczniowie klasycznie zajęli swoje miejsca, czekając na nauczyciela historii. Byli przyzwyczajeni do zaczynania lekcji bez pana Lindnera, więc nie panikując, oczekiwali szybkiego powrotu historyka do sali i rozpoczęcia kolejnego fascynującego tematu. Minuty upływały, jednak nauczyciel wciąż się nie pojawiał.

– Zapomniał o nas? – zmarszczył brwi Bartek. Odpowiedziały mu jedynie równie zmieszane spojrzenia kolegów. Wkrótce jednak na korytarzu rozległ się dzwonek ogłaszający koniec lekcji, a po klasie śmiech.

– Wiedziałem, że do tego dojdzie!

– Kiedyś musiało.

– Pewnie wdał się w pasjonującą dyskusję polityczno-społeczną – mruknął ktoś pod nosem, wychodząc z sali.

Uczniowie po lekcji historii przemieszczali się w zorganizowanym pośpiechu po korytarzu. Byli przerażeni czekającą na nich ciężką lekcją fizyki z ich wychowawczynią. W ogólnej atmosferze nie dostrzegli wielkiego, łagodnie wyglądającego brachiozaura, który łypał na nich oczami.

– Czy to jest…? – zapytał jeden z nastolatków, kojarząc skądś ten dobrotliwy wzrok.   

– Dzień dobry – przywitał się z nim ciekawski Eryczek. Dinozaur pochylił swoją długą szyję, lekko dotykając czołem głowy ucznia. Wśród zgromadzonych rozległo się westchnienie ulgi.

– To pan Szuman – uśmiechnął się ktoś z tyłu, a cała gromada ruszyła już z trochę lżejszym sercem na lekcję fizyki.

FIZYKA

Uczniowie nawet nie chcieli myśleć czym zaskoczy ich dzisiaj wychowawczyni – Pani Wanda Jasińska. Po wrażeniach na lekcji języka polskiego bali się (jak to Marian Kociniak śpiewał) “Powtórki z rozrywki”. W drzwiach przywitała ich jednak jak zwykle uśmiechnięta i pozytywnie nastawiona do świata wychowawczyni z jednym wyjątkiem… była velociraptorem.

-Witajcie, moje kochane robaczki – zawołała, po czym na swoich krótkich nóżkach śmignęła na koniec sali.

– A teraz siadać, niezapowiedziana kartkóweczka, hehe – powiedziała trzymając w paszczy stos kartek.

Uczniowie wkurzeni stwierdzili, że nie zależy im na maturze i mogą pracować w sieci delikatesów “Żabka” przy miejscu swojej udręki. Wyszli z sali i zaczęli wieść spokojne i szczęśliwe życie. 

~koniec~

KLASA 2D_P

inspiracja: seria „Gra o tron” George’a R. R. Martina

„Taniec ze smoczycami”

            Pewnego dnia, za górami, za lasami żył sobie mały Matfiz. Matfiz był bardzo głodniutki, jednak zadanka u Bogdanka nie mogły go wypełnić. A gdy matfiz wybrał się na Olimpiadę, to starsze matfizy szybko go wykumkały z konkurencji. Biedniutki Matfiz wiedział, że nadchodzi Zima.

            Nadeszła godzina dla Matfiza, lekcja z Draliną. Przez całą lekcję Matfiz musiał walczyć z potężnymi falami snu. Sobór w Konstancji okazał się zbyt trudny dla naszego bohatera, salwację znalazł w rozległych księgach RINu i Halliday’a. Biedny Matfiz opuścił lekcję z depresją.

            Na szczęście we wtorki po historii przychodzą lekcje matematyki. Jednak to nie był koniec trudności dla naszego ucznia. Bbaenerys sprawdziła sprawdziany z funkcji kwadratowej,a to oznacza kłopoty. Matfiz wiedział, że tego dnia nie czeka na niego obiad w domu. Jednak cud! Dorian dostał 4-. Może istnieje szansa dla naszego Matfiza. Nadeszła godzina, do ławki podchodzi Bbaenerys,w ręce trzyma arkusz testowy, a na jej twarzy rysuje się grobowy grymas. Szykuje się kolejna jedynka.

            Dalej jest lekcja informatyki, czas błogości. Wesoły Czerion nie pozwoli naszemu Matfizowi na depresję, a gdy masz jakiś kłopot to wszystko wytłumaczy. Legendy głoszą, że wystarczą trzy miesiące z Czerionem, by wejść na poziom olimpiady! Od tego roku jest nawet lepiej, gdy na straży submitów nie stoi Nomek.

            Jednak czas błogości się kończy, teraz lekcja fizyki. Paradoksalnie nie jest to zbyt dobra lekcja dla Matfiza, gdyż musi się męczyć z heretycznymi wręcz rzeczami jak podstawianie do wzorów i tworzenie wykresów z Nowej Ery. Jednak nasz Matfiz ma na to własny sposób i wie gdzie można skryć się przed wzrokiem Jonasza Snowrona. Wystarczy ten jeden, mały trik, wszyscy nauczyciele go nienawidzą, a jest nim Labo! W Labo można się uczyć, przeprowadzać doświadczenia, rozwiązywać olimpiadki, Labo jest tak wygodne, że można w nim nawet spać! Tak naprawdę to z Labo nie trzeba nawet opuszczać szkoły! Nasz Matfiz bardzo dobrze o tym wie i już od dłuższego czasu nie męczy się z bezsensowną bursą.

            Po fizyce przychodzą lekcje z Melisssobczyk. Można na niej dowiedzieć się wszystkich aktualności ze szkoły, przedyskutować problemy szkolne i pojechać po innych lekcjach, razem w gronie innych Matfizów! Jednak nie każda godzina wychowawcza to bułka z masłem. Czasami przychodzi lekcja jak ta dzisiaj, kiedy trzeba pisać jakieś opowieści dla Humanów, ale takie lekcje mijają szybko w gronie klasowym.

            Po tych wszystkich lekcjach naszego Matfiza już trochę bolą uszy, jednak największe wyzwanie dopiero przed nim. Czas na lekcję geografii, razem z drugą smoczycą Mallerioną, którą ciągle boli głowa. Tajemnicą dla naszego Matfiza jednak jest jak, pomimo bólu głowy i zmęczenia, jest w stanie ciągle angażować się w dyskusje z Owsianą. Jednak lekcje geografii nie są takie złe, szczególnie od kiedy nasz bohater przeczytał “Astronomię w Geografii”.

            Przychodzi już ostatnia dzisiejsza lekcja, chemia z Bobem. Matfiz chętnie by się pouczył chemii, ale każdy ma swoje priorytety i żeby zaspokoić swój apetyt musi się ciężko trzymać swoich zasad. Widząc jednak jak Bob błędnie szanuje chemię i uważa ją za lepszą od fizyki, każdy uczeń miał ochotę poprawić go w jego błędzi, przecież wszyscy wiedzą, że chemia to fizyka elektronów walencyjnych. Jednak dla naszego Boba, jego błędne przekonania nie oznaczają końca! W końcu uznał wyższość fizyki i chemii nadnad matematyką.

            Po zakończeniu wszystkich lekcji, Matfiz wraca do Labo, by położyć się do snu. Gdy głaszcze kota i nasuwa kołdrę, jego depresja odchodzi w zapomnienie, a Matfiz ponownie nabiera sił na kolejny dzień w szkole.

KLASA 2A

inspiracja: „Mały Książę” Antoine’a de Saint-Exupery’ego

            Dawno, dawno temu… Kiedy mieliśmy 15 lat, między innymi w Stargardzie – na jednej z odległych galaktyk poza kosmicznych – dorośli nas nie rozumieli, a my mieliśmy wizję świetlanej przyszłości. Przebłysk wspomnień z dzieciństwa – pierwsze samodzielne przeglądanie internetu i w końcu ona – wyraźnie pamiętamy każde słowo i każdy kontur – strona internetowa XIII LO w Szczecinie. W tym momencie już wiedzieliśmy jak będzie miało wyglądać nasze życie.

            Kiedy 19 czerwca 2019 roku zakończyliśmy naukę w gimnazjach, w głowach mieliśmy mieszaninę myśli. Co prawda, burzliwy, wiosenny okres, w którym nastąpiła synteza napięcia przedegzaminowego oraz związanego z obraniem drogi na przyszłość, już mieliśmy za sobą. Jednak za 2 miesiące miało się okazać czy dokonaliśmy właściwego wyboru. Niektórzy, jak na przykład nasz niedoszły kolega Jurek, zrezygnował zanim się zaczęło. Niektórzy z nową klasą poznali się już w wakacje, przy okazji dostarczenia do szkoły dokumentów. Niektórzy znali się z czasów gimnazjum, a nawet z podstawówki.

            Zostaliśmy zmuszeni opuścić naszą bezpieczną planetę zarośniętą baobabami, które były symbolem presji społecznej. Wyruszyliśmy na przygodę po nieznanej, tajemniczej galaktyce – nowej rzeczywistości. Musieliśmy stawić czoła nowemu porządkowi. Nasza rakieta wylądowała na planecie 105. Wymagania na ocenę dopuszczającą okazały się równe ocenie bardzo dobrej w IV LO. Na planecie zastaliśmy Króla, który był sprawiedliwy i zdolny do samokrytyki, a jednocześnie silnie przekonany o swoich poglądach. Nas, wątłe kiełki cebuli, nauczał historii powszechnej. Dekalog planety wisiał dokładnie nad jego tronem. Każdy go przestrzegał! Po zdobytych doświadczeniach ruszyliśmy na planetę 208, gdzie spotkaliśmy pracoholika, który pokazał nam wartość pracy i zalety graficzno- tekstowych zestawień syntetyzujących. W wykonywaną pracę wkładał całe serce i zaangażowanie, zapominając czasem o własnych potrzebach. Spędziliśmy z nim ogrom czasu, który następnie powiększał się w rozmowach zdalnych, w czasie podróży na inne planety.

            Egzystując w przekonaniu, że dotychczasowe doświadczenia zbudowały silny pancerz i nic nas już nie będzie w stanie zaskoczyć trafiliśmy na planetę 102, gdzie spotkaliśmy bankiera, dla którego liczyły się tylko liczby, wyniki i i końcoworoczne zestawienia. Jak się okazało, wszystkie planety w galaktyce należały do niego, a kontakty posiadał w całym wszechświecie. Wybawcą tego dnia został lis, który się nami zaopiekował na planecie 303. Został naszym najlepszym sojusznikiem, naszym przyjacielem. Jego obecność w galaktyce odtąd umilała nam dni. Lis zaprowadził nas na planetę 104. Tam zajęła się nami żmija, a tak przynajmniej nazywali ją inni podróżnicy. Okazało się, że ci, którzy tak twierdzili, nigdy tak naprawdę jej dobrze nie poznali. „Żmija” odsłoniła przed nami drzwi niebios i przyniosła nadzieję na świetlaną przyszłość. Była promykiem ciepłego słońca w szarej galaktyce różnych, aczkolwiek jednorodnych planet. Poznaliśmy fenomen człowieka wielkiego, dzięki któremu możemy cieszyć się wolnością i nie musimy skakać przez płot.

            Nasza podróż po przestrzeniach kosmicznych nauczyła nas różnorodności charakterów i postaw – w każdej z nich możemy znaleźć coś pięknego, ale uwaga, w każdej występuje element strachu i przerażenia. Wybór o wyruszeniu w tę podróż okazał się bezpośrednim spełnieniem marzeń z dzieciństwa. Ciężka droga przebyta przez każdego z  nas w poprzednich galaktykach została wynagrodzona rozwijającym i wyjątkowym turnusem w galaktyce trzynastej.

KLASA 2B

inspiracja: trylogia „Władca pierścieni” J. R. R. Tolkiena

„Urbanolandia”

Dawno, dawno temu, w pradawnej szkole magii (której ściany ongiś stanowiły szpital psychiatryczny), żył potężny smok, przez zdjętą trwogą ludność Urbanolandii (lenna wielkiego Gondoru), okrzyknięty wielkim Cezarym. Podłóg bajania, Cezary nie był jednakże prawdziwym smokiem – jedynie czarodziejem, który został zamknięty w ciele bestii, przez klątwy rzucone przez poddanych i muchę, którą niefortunnie połknął. Zajadle bronił on precjozów najcenniejszych w całej Urbanolandii – tytułów laureata w międzyrasowych Olimpiadach Magicznych oraz pierwszego miejsca w Czarodziejskim Rankingu Perspektyw. Jego potęga pozwalała mu utworzyć szkołę o niesamowitym prestiżu – jednakże nie był sam. W tym wiekopomnym przedsięwzięciu wspomagała go Rada Cieni.  Jedną z najbardziej cenionych sojuszniczek była Pani Sauron, której Ogniste Oko dostrzegało każdy występek, nieupięte włosy, pomalowane paznokcie, a nawet sztuczne rzęsy, hobbitek z ostatniej ławki. Przez lata społeczność żyła w spokoju, jednakże po kilku semestrach skąpych w cenne tytuły, Smok Cezary bardzo posmutniał. Aby podnieść się na duchu, uwięził uczniów rasy ludzkiej, przez resztę zwanych humanistami, na niekończącej się lekcji matematyki, gdzie z pasją wtajemniczał ich w arkana całek i labirynty geometrii. Po roku tortur, umęczone krzyki dotarły do uszu Światłej Pani Galadrieli (przez przyjaciół nazywanej  Beatką). Ukochała ona sobie naturę i wszelkie jej dzieci. Choć jej czas zajmowało szkolenie młodych druidów, zdecydowała się pomóc. Z pomocą przyszli też światli rektorzy, wychowawcy klas naszego magisterium.  Z herbu Turnau,  pod sztandarem Pani Kasi o Słowiczym Głosie,  zjawiły się leśne elfy. Pod przywództwem Tomasza Żelaznej Stopy – najlepszego kartografia Urbanolandii i smakosza kukurydzy, na odsiecz przybyły Krasnoludy. Poruszone krzykiem humanistów, z odmętów laboratoriów wynurzyły się cieniolubne (a tak w zasadzie piwnicolubne) gobliny oraz czczony  przez nich Profesor Golka – jedyna istota zdolna zmierzyć prędkość światła w czekoladzie. Wsparci przez stratega z Sali 105, stoczyli zacięty opór. Jednakże okazał się on daremny. Sypały się jedynki, lały gorzkie łzy, a dźwięk kartkowanych zeszytów odbijał się po holach głuchym echem. Nawet czempioni spod skrzydła szkolnych fechmistrzów polegli porażeni matematycznym geniuszem Smoka. Gdy wszystko zdawało się stracone, gdy losy Urbanolandii wisiały na włosku, zjawił się On. Nieznany, ale zawsze zjawiający się w czas, Legendarny Czarodziej Neugebauer Siwy, wsparty na wiernej lasce, czule nazywanej BB. Wielki Czarodziej utkał misterny plan – na najodważniejszego z humanistów, Króla Filozofii i Mistrza Grożenia Nożem rzucił niewyobrażalnie skomplikowane równanie magiczne. Chroniony zaklęciem  tak wysokiego kalibru, stanął on przed swym przerażającym przeciwnikiem. Kłapnęły szczęki. Świsnęły pazury. Rozległ się zrozpaczony protest humanistów, strajkujących i domagających się równości w prawie. Król Filozofii Zniknął. Jednakże zbyt wcześnie było na płacz i zgrzytanie zębów. Humaniści są bowiem niebywale mało strawni – Król był bezpieczny, nietknięty przez jad smoka. Czy jego poświęcenie złożone zostało na marne? Nie. W tej chwili przez drzwi wpadła Szkolna Czarodziejka, otoczona przez burzę ognistych włosów. Z czarką pełną płonącej siarki rzuciła się na smoka. Charakterystyczny zapach substancji dopadł nawet smoka. Wielki Cezary odpluł pożartego wodza, z nim zaś pozbył się dławiącej go muszej klątwy. Odpadły łuski, zniknęły skrzydła a pazury zmieniły się na powrót w paznokcie. Wielki Cezary był wolny. Wraz z klątwą, zniknął jego smutek. Promienie zachodzącego słońca leniwie pełzały po twarzach wykończonych wojowników. Legendarny Czarodziej Neugebauer zniknął w chmurze srebrnego pyłu, jak czynić miał w zwyczaju. Lecz umęczeni bohaterowie nie bali się, wiedzieli, że zjawi się zawsze gdy będą potrzebowali jego pomocy. Opatrzeni i ułożeni w pozycji bocznej bezpiecznej przez Panią Słodko-Kwaśną, czule żegnali kolejny typowy dzień w 13 LO.

KLASA 2C

inspiracja: „Incepcja”

OPISÓWKA – OBRONA WIZNY

– Nie, to nie ma sensu.

Kamil zamknął podręcznik z trzaskiem.

– Będzie jedynka jak nic. I to z poprawy.

Podniósł głowę, akurat aby zobaczyć Marka wychodzącego z sali 105.

– Hej! Jaki temat? – zapytał.

– Wojna obronna z III Rzeszą. Opisówka, oczywiście.. – Marek wyglądał na zadowolonego. – łatwiutkie.

– Powiedz mi proszę, jakie były pytania?

– Jeśli czytałeś podręcznik, umiesz na nie odpowiedzieć – fuknął Marek, odchodząc.

Kamil zamyślił się, ważąc swoje opcje. Nie czytał podręcznika, a opisówki pana Lindnera są bardzo trudne.. Wiedział, że została mu tylko jedna opcja.

Incepcja…

Wcześniej miał przeciwko temu opór, ale po uwadze Marka przestało mu go być szkoda.

„Zdam ten test”, pomyślał, „muszę”.

Nastawił minutnik na trzydzieści sekund. „W świecie snów to około godziny…”, pomyślał, „Wystarczy. Musi wystarczyć…”

– Marek! – krzyknął – Poczekaj!

Marek stanął i obrócił się. Kamil podbiegł do niego i złapał mocno za nadgarstek. Zanim Marek zdążył mu się wyszarpać, wcisnął przycisk i wszystko nagle się rozpłynęło

Kamil rozejrzał się naokoło. Stali na wąskiej polnej drodze. Słońce, choć nisko nad horyzontem, wciąż świeciło jasno. Polny krajobraz przecinała jedynie wąska rzeka w oddali.

– Jak mogłeś! – wrzasnął na niego Marek – wszedłeś do mojego snu! Skończ to natychmiast!

– Nie ma mowy – odparł Kamil – najpierw dowiem dowiem się, co napisałeś na teście.

– Nic nie powiem. – Marek skrzyżował ręce na piersi w geście oporu. – trzeba było się uczyć!

Kamil nie miał czasu tego wysłuchiwać. Obrócił się na pięcie i zszedł ze ścieżki na pole.

– Jesteśmy w twoim śnie. Dowiem się tak czy inaczej.

– Nic tu nie zobaczysz! – krzyknął za nim, ale Kamil już nie słuchał.

Kamil miał wielkie szczęście, że padło akurat na Marka. Marek był typowym nerdem, zawsze nad wyraz przeżywał wszystkie testy i ekscytował się lekcjami historii. Był pewien, że podświadomość kolegi będzie usiana pozostałościami po jego opisówce.

Miał rację. Nie uszedł stu kroków, a usłyszał za sobą dźwięk silnika.

Obrócił się i zobaczył jadącego w jego stronę żołnierza na motorze. Od razu zauważył również, że jego trzynastkowy mundurek zmienił się na płucienny mundur wojskowego kroju, choć nadal fioletowy i z logo szkoły.

Zapowiada się ciekawie, pomyślał.

Żołnierz zatrzymał się koło niego i uśmiechnął się.

– Dokąd jedziecie, mein Herr? – zapytał.

Niemiec w polskim mundurze wcale Kamila nie zdziwił. Oto pierwszy akapit, pomyślał.

– A gdzie ty jedziesz? – zadał swoje pytanie Kamil.

– Do kapitana Raginisa, na klar! Bronić Wizny!

– Mogę się dosiąść?

– Ja. Wsiadaj.

Motor ruszył z ostrym szarpnięciem i nabrał prędkości.

– Czemu masz polski mundur? – dociekał Kamil, przekrzykując wiatr.

– Robiliśmy prowokację – odpowiedział radośnie Niemiec – przebraliśmy się w polskie mundury, zaatakowaliśmy naszą radiostację i wygłosiliśmy antyniemiecką mowę.

– Dlaczego?

– Żeby mieć pretekst do wszczęcia wojny, na klar.

Ciekawe, pomyślał Kamil.

– Z kim będziecie walczyć?

– Z Niemcami. Będzie ich czterdzieści razy więcej niż Polaków, a i tak utrzymają pozycję przez trzy dni!

– A jaki jest dziś dzień?

– Siódmy września ’39, mein Herr.

 Kamil nie zdążył zadać kolejnego pytania. Motor skręcił gwałtownie w bok, do lasu, zaczął lawirować pomiędzy drzewami i wyjechał na polanę, na której stała spora grupa ludzi i szary, krępy czołg z czarnym krzyżem na wieży. Kiedy tylko Kamil zszedł zarówno motor, jak i Niemiec w polski mundurze zniknęli.

Kiedy dobrze przyjrzał się tłumowi, zauważył, że jest w nim jeden polski mundurowy, otoczony około czterdziestoma Niemcami – to musi być Raginis.

– Widzisz to? – zapytał Kamila jeden z zebranych – to jest Blitzkrieg. Szybkie, zmasowane ataki. Używamy do tego rewolucyjnej taktyki opartej na wojskach pancernych. Wymyślił go Hans Guderian, nasz dowódca.

– Dobrze wiedzieć – skwitował Kamil, odchodząc z powrotem w las.

Ten wątek skupiał się na Wiźnie. Kamil musiał drążyć dalej, jeśli chciał dowiedzieć się więcej.

Nie uszedł dziesięciu metrów, a wyszedł na brukowaną ulicę. Rozejrzał się wokół i spostrzegł górujący nad wodą Żuraw Gdański. Zapuścił się dalej, wyszedłszy za róg kamienicy, znalazł się w porcie.

Zacumowany do nabrzeża stał tam wielki wojskowy okręt. Na jego maszcie powiewała banderą ze swastyką, a na dziobie widniał napis „Schleswig-Holstein”. Nagle armaty statku obróciły się w stronę brzegu i wystrzeliły. Kamil szybko odwrócił się i puścił pędem w las, by uniknąć śmierci, która wybudziłaby go ze snu, jednak trafił on na betonowe stanowisko bojowe, zamiast na polanę.

Znajdował się na wąskim pasie lądu, otoczonym wodami morza. Wiedział, że to Hel. Gdy obrócił głowę, zobaczył prujący fale statek, ten sam. Statek zaryczał i wypalił w stronę fortyfikacji. Kamil dał nura w najbliższe wejście do bunkra.

Szybko natknął się tam na kolejnego żołnierza.

– Co się dzieje i jaka jest data, kto dowodzi? – wysapał, zdyszany.

– Bronią Helu, dowodzi nimi Józef Unrug. Utrzymają się najdłużej ze wszystkich polskich wojsk. Skapitulują dopiero drugiego października, jak skończy im się amunicja.

Kamil już po głosie rozpoznał z jaką postacią ma do czynienia, więc gdy żołnierz się odwrócił, nawet nie był zaskoczony. Rozmawiał z sobowtórem pana Lindnera.

– Panie generale! Nowe wieści z frontu. – Przy nich zjawił się wątły żołnierz i podał sobowtórowi komputer. – Wysłaliśmy je na Teamsy. Zniknął za rogiem korytarza.

Sobowtór pana Lindnera zmarszczył czoło i włączył maszynę. Kamil, zaglądający mu przez ramię zobaczył, że loguje się jako Władysław Sikorski. Kamil, widząc to, postanowił wykorzystać okazję i wypytać się o wszystko.

– Co tam pisze, generale? Jak wygląda sytuacja? – zapytał.

– Źle. Przegraliśmy. Generał Dąbek musiał wycofać się z Gdańska, siódmego września, Sucharski poddał Westerplatte, na samym początku zbombardowano Wieluń. Planowaliśmy obronę z pomocą Anglii i Francji, ale się nie zjawili. Po klęsce na południu rząd Polski postanowił przedostać się do Rumunii i stamtąd dotrzeć do Francji.

W oddali odezwał się dzwonek. Zza rogu wyszedł jakiś urzędnik.

– Niestety, zostajecie internowani. Francja was nie chce – powiedział.

Kamil chciał zadać kolejne pytania, ale dzwonek zagłuszył jego słowa. Wszystko zniknęło i znowu znalazł się w Trzynastce, leżąc na ziemi, a dzwonek szkolny sygnalizował koniec przerwy.

 Kamil szybko wstał z ziemi, przechodząc nad zbierającym się powoli Markiem.

– Nienawidzę cię – mruknął Marek, powoli wstając.

– Wynagrodzę ci to – skłamał Kamil.

Odetchnął ciężko, wygładził koszulkę i wszedł do sali 105, pewny, że za zdobytą wiedzę dostanie przynajmniej dwa plus.

 W sali usiadł naprzeciw biurka prawdziwego pana Lindnera.

– Ja też poprawiam wojnę obronną, proszę pana – powiedział.

– Proszę bardzo – odparł pan Lindner – wyciągaj kartkę i pisz: „Wojna obronna. Agresja bolszewicka na Polskę.

 Kamil stracił nagle czucie w dłoni i wypuścił z niej długopis.

– A nie… Niemiecka? – zapytał cienkim głosem.

– Niemiecką miał twój kolega – odparł chłodno pan Lindner. – Ty piszesz o bolszewickiej.

Podpisując się na kartce, którą zaraz odda pustą, Kamil nie wiedział czy śmiać się czy płakać.

KLASA 2D

inspiracja: Joker

Kolejna nudna lekcja chemii. Kolejny nieudany stand-up Pana Ś. Od początku lekcji minęło zaledwie 20 minut, ale Filipowi czas dłużył się niemiłosiernie. Krajobraz klasy nie różnił się zbytnio od tego widzianego na lekcjach historii, prowadzonych przez panią profesor –  połowa klasy spała, druga połowa siedziała na telefonach, a trzecia połowa już dawno opuściła salę, szukając ucieczki od szarej rzeczywistości w wycieczce do toalety. Usiłując zabić chociaż trochę czasu, Filip sięgnął do plecaka i wyciągnął z niego świeżo zakupionego w sklepiku szkolnym gyrosa. Przeżuwanie trzeciego kęsa przerwał mu donośny głos chemika.

– Czemu Filip nie powinien być głodny? – W klasie zapanowała pełna konsternacji cisza. Wzrok wszystkich wlepiony był w nauczyciela.

– BO ŚWIERK! – Uczniowie nie wiedzieli jak zareagować. Jedynie Pan Ś. zanosił się histerycznym, niekontrolowanym śmiechem. Po 10 minutach śmiech zaczynał ustawać.

 – Nie znacie tego żartu o jodle? – odpowiedziała mu cisza. – No, dlaczego choinka nie jest głodna? – ciągle nic – BO JODŁA!!!!!! XDDDDD

Sytuacja w klasie zrobiła się co najmniej niekomfortowa. W tym momencie cierpliwość pana Ś. się wyczerpała. Sfrustrowany przez ciągłą ignorancję ze strony uczniów zebrał wszystkie materiały z biurka i trzaskając drzwiami, opuścił salę.

***

Kolejna nudna lekcja chemii. Z pozoru wszystko wyglądało tak samo, jednak brak żarcików ze strony profesora wprowadzał wyczuwalny niepokój w sali. Tajemniczości dodał fakt, że na biurku profesora znajdowały się niewidywane do tej pory na lekcjach probówki, zlewki i dziwna zielona substancja.

– Ta mieszanka to w 11% wodorotlenek sodu, 34% kwas siarkowy, 5% roztwór chromu. No i siarczek cynku z domieszką miedzi, który nadaje substancji zielony kolor – powiedział pan Ś., pokazując klasie probówkę z bulgoczącą cieczą. – Trochę radioaktywna, ale nie bójcie żaby, dzięki mojemu wieloletniemu doświadczeniu w tej dziedzinie jesteście w 100% bezpieczni – nikt nie uwierzył, ale wszyscy byli zbyt zszokowani odejściem od dotychczasowego sposobu prowadzenia lekcji, żeby zaprotestować.

            Pan Ś. również wyczuwał znaczącą zmianę atmosfery. Postanowił, że znajdzie sposób, aby to zmienić. Skupiona na nim jak nigdy uwaga uczniów przypomniała mu o czasach jego świetności w roli stand-uppera. To był jego moment.

– Kiedy byłem młody, nienawidziłem szkoły. Moja mama zawsze mówiła “Powinieneś ją polubić, niedługo będziesz musiał chodzić do pracy”.

            Pan Ś. nie był jednak w stanie dokończyć swojego żartu. Jak tylko przypomniał sobie puentę, zaczął trząść się ze śmiechu. W całym tym szale wylał na siebie zawartość probówki, którą trzymał w ręku. Ciecz była tylko trochę radioaktywna, więc zbytnio się tym nie przejął. W sali rozległ się gromki śmiech uczniów. Pierwszy raz w życiu pana Ś. udało mu się rozbawić tak wiele osób, co bardzo go ucieszyło. Poczuł, że jego starania nie poszły na marne.

***

            Kiedy Pan Ś. wrócił do domu, był w bardzo dobrym humorze. Chciałby, żeby każda lekcja wyglądała tak jak dzisiejsza. Zastanawiał się, w jaki sposób może to osiągnąć. Surfując po internecie w poszukiwaniu przedmiotów do kolejnych eksperymentów, w oczy rzucił mu się baner “Koronny zestaw króla chemii”.

– “Król chemii” – brzmi dumnie – pomyślał pan Ś. Bez zastanowienia kliknął link i zamówił dwa zestawy. Jeden na zapas w razie czego.

***

            Następnego dnia wracając z pracy przed drzwiami mieszkania leżała paczka.

 – Szybkie te wysyłki z Chin – pomyślał pan Ś.

Podniósł paczkę i wszedł do środka. Podekscytowany  wziął nożyczki i zaczął rozpakowywać, w sumie to niedługo, wyczekiwane zamówienie. Ku jego zaskoczeniu oprócz standardowego chemicznego zaopatrzenia w środku znajdował się czerwony  garnitur oraz zielona farba do włosów. Przez chwilę patrzył się na nie ze zdziwieniem. Faktycznie, zmiana stylu mogłaby zmienić jego postrzeganie w oczach uczniów. Może warto spróbować.

***

– To będzie dobry dzień – myślał pan Ś. idąc pewnym krokiem w kierunku szkoły. W jego nowym garniturze było coś, co dodawało mu odwagi i śmiałości. Zielone włosy natomiast zdecydowanie go odmłodziły i sprawiły, że  wyróżniał się z tłumu.

            – Dzień dobry, panie Marianie – powiedział pan Ś. wchodząc do szkoły

            – Dzień dobry – odparł pan Marian, wyraźnie zdziwiony nowym stylem pana Ś.

Zresztą nie on jeden. Każda osoba w szkole zdawała się oszołomiona  drastyczną zmianą, którą zaobserwowali. Nie wpłynęło to jednak na samopoczucie pana Ś. Zmianę na lepsze dało się odczuć już na pierwszych zajęciach. Każda kolejna lekcja była coraz większym sukcesem, a opowiadane żarty spotykały się z głośnym śmiechem oraz wiwatami. Znalazła się jedynie garstka niepocieszonych zapalonych chemików, którym ten sposób prowadzenia lekcji nie przypadł do gustu. Aby ich zadowolić, pan Ś stwierdził, że posunie się o krok dalej i zrobi im pranka.

Szukał w zakupionym zestawie czegoś, co mogłoby mu się przydać. Pomiędzy kryptonitem a kwasem fluorowodorowym zobaczył nieoznaczoną fiolkę. Przyjrzał się jej uważnie, ale nie miał pojęcia, co może się w niej znajdować.

 – Pewnie coś na przeczyszczenie – pomyślał. A nawet jeśli nie, to jedynym sposobem, żeby przekonać się o działaniu substancji, było wykorzystanie jej w praktyce. Nie myśląc dłużej, schował fiolkę do kieszeni i pomaszerował do sklepiku szkolnego, by wprowadzić swój plan w życie.

            Plan był nieskomplikowany. Pan Ś. zamierzał dodać po 3 kropelki nieznanego preparatu do popularnych w XIII LO kanapek z gyrosem i zobaczyć co się stanie.

***

Miesiąc później życie Pana Ś. wyglądało kompletnie inaczej. Wreszcie czuł się wolny. Przechodził po kolejnych stopniach, wykonując piruety i stawiając kroki w rytm muzyki, która grała wyłącznie w jego głowie. Był tylko on. Zero uczniów. Zero innych nauczycieli. Szkoła była opustoszała za sprawą choroby, która pojawiła się znikąd. Pana Ś. jednak ona nie dotyczyła. Nie przeszkadzało mu nawet to, że powrócił do punktu wyjścia, w którym tylko on jeden śmiał się ze swoich żartów. Nie było w nim już nic z wcześniejszego nauczyciela chemii, który za wszelką cenę starał się zadowalać innych. Gasną światła, ale w głowie pana Ś. zapala się żarówka…

PS: Panie Ś, mamy nadzieję, że się Pan na nas nie obrazi. Po prostu do roli Jokera potrzebowaliśmy chemika, a mało ich mamy w szkole

KLASA 3A

inspiracja: „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza

„Pan Jerzy, czyli ostatni zajazd na humanów”

Trzynastko! Szkoło moja! ty jesteś jak zdrowie
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo uczę się w tobie.
Marianowie, co naszej bronicie szkoły
I w wejściowej świecicie Bramie! Wy, co gród uczelniany
Unisławy ochraniacie z jego wiernym ludem!
Jak mnie pierwszaka do pionu postawiliście cudem,

(Gdy kurtkę zostawiłem pod szatnianą opiekę
Spóźniony, niewzruszoną zastałem klamkę
I zaraz mogłem pieszo do Waszych świątyń progu
Iść o otworzenie pomieszczenia poprosić Bogów),

Tak nas powrócicie cudem na porządku łono.
Tymczasem przenoście moją duszę utęsknioną
Do tych sal licznych, do tych kanap ustawionych,
Szeroko wzdłuż korytarzów rozciągnionych;
Do sklepiku malowanego, drożdzem i gyrosem
Wyzłacanych pszenicą, doprawionych sosem;
Gdzie herbaciany zapach, bułka jak śnieg biała,
Gdzie przyjaznym uśmiechem pani Bożenka pała,
A wszystko przepasane naukową wiedzą,
krzesłami, na nich z rzadka uczniowie siedzą.

***

Właśnie pustym tramwajem wjechał młody panek
I obiegłszy Plac Czerwony zawrócił przed ganek.
Dawno szkoły nie widział, bo w dalekim mieście
Był w lockdownie, końca doczekał nareszcie.
Wbiega i okiem chciwie ściany starodawne
Ogląda czule, jako swe znajome dawne.
Też same widzi ławki, też same oblicza,
Z którymi plotkować lubił od powicia,
Lecz mniej wielkie, mniej piękne niż się dawniej zdały.
też same portrety na ścianach wisiały:
Tu Matecki w marynarce szkolnej, z oczyma
Podniesionymi w niebo, tytuł oburącz trzyma;
Takim był, gdy przysięgał na stopniach ołtarzów,
Że samotnie wypędzi z Polski trzech mocarzów,
Albo sam trupem padnie. Dalej w polskiej szacie
Siedzi Urban, żałośny po rankingu stracie;
W ręku trzyma dyplom budzący trwogę,
Z żalem patrząc na trzynastkową załogę.
Tam Wojcieszak, młodzian piękny i posępny;
Obok Lindner, towarzysz jego nieodstępny.

***

W sklepiku tosty grzano. W słowach wydać trudno
Tostów smak przedziwny, kolor i woń cudną;
Słów tylko brzęk usłyszy i rymów porządek,
Ale treści ich zwykły nie pojmie żołądek.
Aby cenić trzynastkowe cuda i bajery,
Trzeba mieć zdrowie, tutaj żyć, wracać ze 104. 

Przecież i bez tych przypraw potrawą nie lada
Jest tost, bo się z bułek dobrych sztucznie składa.
Bierze się doń pyszny sos pomidorowy,
Który, wedle przysłowia, jest niezwykle zdrowy;
Spośród chrupiącej bułki zapach wyziera
Wyszukanego w sklepach najlepszego sera.
I praży się, aż ogień wszystkie zeń wyciśnie
Parę gorącą, aż z brzegów tostera war pryśnie
I powietrze dokoła zionie aromatem. 

***

Lindner, wsparty na biurku, wpół głośno rozprawiał,
Tłum uczniów go otaczał i uszy nadstawiał,
I nosy ku historycznych chylił anegdotom;
Słuchano z nich, dziwiąc się dawnym plotom. 

«Reverendissime — rzekł zasłuchany Malesza —
To mi historia, co człowieka pociesza!
Od czasu jak tego słucham (zerknął na zeszyt długi)
Nic nie notowałem (tu ziewnął raz drugi);
Prawdziwa opowieść, z PRLu rodem,
Od człowieka sławnego charyzmą i chodem.
Byłem tam lat już…» — Lindner przerwał mu: «Na zdrowie
Wszystkim waszmościom, moi mościwi panowie!
Co się historii tyczy, hem, ona pochodzi
Z dalszej strony, niż myśli Palikot złodziej…

***

Było uczniów wielu,
Ale żaden z nich nie wiedział nic o „Weselu”
(Jerzy przez całą zimę nie wiedział gdzie palić,
I teraz miał pomysł wszystkich uczniów uwalić);
Wiedzą wszyscy, że mu nikt o tej lekturze
Nic nie powie, nie da rady na maturze.
Proszą, by nie pytał, błagają cymbały;
On wzbrania się, powiada, że oceny zmalały,
Odwykł od litości, krzyczeć się nie wstydzi;
Uczniom puls umyka. Gdy to klasa widzi,
Do nieprzygotowań w górze las dłoni.
Ale i to klasy biednej nie uchroni.

***

Głupi humanie! gdybyś w 208 siedział,
Nigdy by się o tobie Maczan nie dowiedział;
Ale czyli matmy zwabiła cię wonność,
Czy uczułeś do matury rozszerzonej skłonność,
Wyszedłeś na brzeg klasy, gdzie się tłum przerzedził,
I tam zaraz matematyk bytność twą wyśledził,
I zaraz matprzyry, chytre nasłał szpiegi,
By poznać, gdzie się uczysz i gdzie masz noclegi.
Teraz Maczan z maturą, już od matecznika
Postawiwszy szeregi, odwrót ci zamyka.

KLASA 3C

inspiracja: „Shrek”

„Patataj patataj”

Potrzebowaliśmy reklamy, potrzebowaliśmy jej bardzo. Byliśmy już na piątym miejscu, nie dało się spaść niżej. Nawet program przyjmowania magicznych zwierząt nie działał. Trzy ślepe myszy przewracały się na schodach i przez nie pani pielęgniarka była cały czas zajęta. Wilk cały czas stał na placu czerwonym i próbował zdmuchnąć szkołę, i byłem jeszcze ja – Osioł. Miałem pomysł. Reklama, miałem scenariusz, poszedłem do dyrektora. Gdy otworzyłem drzwi, magiczne lusterko przywitało mnie i powiedziało, że Król Harold jest wolny. Pokazałem wykaz wydatków, scenariusz, storyboard, treatment. „Jasne, jasne wszystko gra! Trala, la la la la la! No cudownie! Jedno jest pewne: gorzej nie będzie!”. Odpowiedziałem „Patataj, patataj, patataj, patataj, patatatatataj”.

          Zaczęliśmy, mieliśmy siedemdziesiąt milionów talarów budżetu. Zatrudniliśmy Shrek Production Company. Na pierwszym spotkaniu zobaczyłem Smoczycę, jej łuski odbijały moje pragnące spojrzenie, zakochałem się w jej oddechu. Scenariusz musiał zostać zmieniony. Pojawiła się nowa gwiazda, której poprzedni plan nie uwzględniał. Widziałem tę scenę, Smoczyca niczym „Trzynastka” wyłania się z otchłani Szczecinogrodu. Wszystkie księżniczki reprezentujące inne szkoły, płakały z zachwytu. Nasz laureat olimpiady języka polskiego, Adam Ciastkiewicz, miał recytować poemat o szlachetności i godności naszej szkoły. Jedno było pewne, siedemdziesiąt milionów talarów to za mało. Trzeba będzie wziąć pożyczkę.

          Przyszła pierwsza scena, Shrek się spóźniał, napięcie na planie rosło. Bez reżysera nie można było nic zrobić. Byliśmy zdesperowani. Trzeba było zaczynać. Chwyciłem za megafon. Wszyscy usłyszeli „Patataj, patataj!”. Zaczęliśmy kręcić. Śpiąca królewna zapominała swoich kwestii, krasnoludki nie potrafiły utrzymać mikrofonu, nikt nie mógł znaleźć scenariusza, a nasz klapser Wróżka wzięła grzyby, to była tragedia. Nagle pojawił się on, rycerz na białym koniu, kogoś mi przypominał. Wziął megafon i powiedział „Jam jest Shrek, wasz reżyser i producent, który wyprowadzi was z niewoli rankingowej, domu braku perspektyw.” To był on, nasz zbawiciel. Jedyne co przeszkadzało to jego odór, jednak po pewnym czasie się przyzwyczailiśmy. Po wielu klapsach, po wielu „w zapisie” i po wielu dublach, nagraliśmy pierwszą scenę. Zostało tylko dziewięć. Musieliśmy zostać na następne siedem nocy. Wszyscy brali ze mnie przykład, harowali jak osły.

          Dotarły nagle złe wieści. Pinokio, wysłannik Lorda Farquaada, zapukał do bram „Trzynastki”. Ubrany w ciemną szatę i z widocznym emblematem naszego śmiertelnego wroga, sami wiecie, którego ogólnokształcącego liceum w Warszawce. Nos wystawał mu przez maseczkę, podejrzewałem, że ma coś na sumieniu. Wyjął zza pazuchy zwinięty manuskrypt, a na nim coś co mogło nas zniszczyć. Dwa słowa „brak pieniędzy”. Nie mieliśmy jak zapłacić Shrekowi, bez niego projekt umrze w eterze. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Postanowiłem walczyć. Pinokio ani Lord Farquaad mnie nie powstrzymają. Odpowiedziałem „Patataj!!!”. Zrozumiał i odszedł w pokoju.

          Właśnie kręcili monolog Króla Harolda. Shrek był niesamowity jak zawsze, prowadził dyrektora jak żabę po bagnie. Wszyscy kochali Shreka. Królewna Śnieżka słaniała się przed nim, ale ja byłem zmartwiony – „co jeżeli to koniec naszej podróży, co jeżeli pieniądze nas rozdzielą?”. Kiedy patrzyłem na ten plan filmowy, piękny niczym moja płonąca muza Smoczyca, zaskoczyła mnie operatorka – Fiona. Podała mi kubek gorącej czekolady, za co podziękowałem jej donośnym „Patataj!”. „Wiesz, jak poznałam Shreka?” – powiedziała z melancholią – „Uratował mnie z innego liceum, zaprowadził tutaj, pewnie nawet tego nie widziałeś. Wygrałam wiele olimpiad, nie będę tego wymieniała, ale i tak wymienię: Olimpiada Matematyczna, Olimpiada Euroelektra, Olimpiada wiedzy o ZUSie, Olimpiada Wiedzy o Mleku, Losy żołnierza i dzieje oręża Polskiego w latach 1887-1922 o niepodległość i granice Rzeczypospolitej i najważniejsze Olimpiada wiedzy o filmie i komunikacji społecznej.”. Pomyślałem „Wow, Shrek to jednak super gość”.

          Król Harold skończył swoją pracę i wrócił do gabinetu. Shrek został sam. Moje serce biło, musiałem do niego podejść, zapytać się „Czy moglibyśmy taniej?” – stres mnie zabijał. Podpełzłem do Shreka „Pat patatatataj pataj?”. Shrek uśmiechnął się, lekko się roześmiał z jego ust wydobył się dźwięk „Ta szkoła dała mi wszystko, dała mi miłość, dała mi pragnienia, dała mi gitarę, dała samochód, nawet żonę mi dała. Mam tylko jedno słowo: Patataj”. Rozpłakałem się. Ze wszystkich klas wybiegli uczniowie, od księżniczek przez żaby do ślepych myszy. Piosenka wypełniła moje uszy, wszyscy zaczęli śpiewać:

Ktoś mi kiedyś powiedział, że świat mnie przeturla

Nie jestem najostrzejszym narzędziem w szopie

Patrzyła na mnie jakby głupio, z palcem i kciukiem

W kształcie „L” na jej czole

Dobrze, lata zaczęły przechodzić i oni nie przestali przychodzić

Nakarmiony zasadami uderzyłem w ziemię biegnąc

Nie miało sensu nie żyć dla zabawy

Twój mózg robi się mądry, a twoja głowa głupia.

KLASA 3D

inspiracja: „Skazani na Shawshank”

„Skazani na Trzynastkę”

            >Jesteś maturzystą
            >Lvl 18
            >Kolejny dzień
            >Znowu się facetka do czegoś przyczepi
            >Wczytywanie mundurek.exe
            >Nawet nie jesz śniadania, bo nie masz czasu
            >Znowu siedziałeś do 3 nad zadaniami

>Wiadomo, trzeba gonić ten chleb
            >Wychodzisz z domu
            >Nie chcesz już jeździć ZTMem
            >W słuchawkach „ZTM” Taco
            >Masz dość ZTMu jeszcze bardziej
            >Wysiadasz na pętli
            >Wchodzisz na teren szkoły
            >Herr Marian znowu stoi z butlą i psika Ci spirytem na ręce
            >Piątek flashbacks
            >Pan Marian zamyka za Tobą furtkę
            >Wiesz, że już nie wyjdziesz
            >Idziesz do sali
            >Masz wrażenie że coś cię goni po ciemnych korytarzach
            >Uciekasz na palcach, żeby nie robić hałasu
            >Wchodzisz na lekcje
            >Znowu fizyka
            >Już chodzisz z przyzwyczajenia, mimo, że się wypisałeś
            >O, znowu sprawdzian zapowiedziany na jutro
            >Czuj źle człowiek
            >Każdy dzień tak leci
            >Nie wiesz kiedy ostatnio czułeś się wolny
            >Jednak wiesz
            >Bieganie na błoniach to twoja ulubiona forma wfu
            >Cała fizyka mija Ci na słuchaniu o wstawianiu lodówek w okna
            >Nawet nie wiesz o co chodzi
            >Patrzysz w swój notes
            >Zapisana wizyta u lekarza
            >Musisz jakoś wyjść ze szkoły
            >Pan Marian dalej stoi przy furtce
            >To inny Pan Marian, ale jednak ten sam
            >Podchodzisz do furtki
            >Pan Marian szybko łapie Cię za ramię i ciągnie do tyłu
            >Nie wyjdziesz normalnie
            >Przez płot też nie, bo Marian obserwuje
            >Musisz znaleźć inne wyjście
            >W labie jest wejście do kanalizacji
            >W sumie czemu nie
            >Znasz parę powodów
            >Chyba nie masz innej opcji
            >Wychodzisz do kanałów
            >Ni stąd, ni zowąd widzisz w kanale jakiegoś typa ubranego w rybacki strój
            >Wygląda jakby czytał Biblię
            >Nie, jednak to Niebieska Książka
            >Czyli w sumie Biblia, tylko matematyczna
            >W sumie to nie wiesz czemu tutaj siedzi
            >Dobiega do ciebie jakieś bzyczenie
            >Nie ma żadnych much
            >Przez szpary w podłodze widzisz, że to pozbawieni zmysłów uczniowie
            >Nie wiesz co o tym myśleć
            >Nie zważając na nic idziesz przed siebie
            >Droga jest długa
            >Ciężka
            >Mundurek.exe zmienił kolor z bordowego na całą gamę koloru brązowego
            >Nie przejmujesz się tym
            >Wychodzisz z kanału
            >Jesteś w żabce
            >Nie wiesz jak to się stało
            >Przynajmniej wiesz jak dotrzeć do żabki na przerwie
            >Reszta dnia wolna od niedoli
            >Wieczorem sobie uświadamiasz, że i tak jutro tam wrócisz
            >Error404: Wolność not found
            >Zataczasz się w bezkresnej pętli cierpienia, zdajesz sobie sprawę ze swojej       
beznadziejnej sytuacji
            >Nieważne ile razy uciekniesz od niedoli i tak do niej wrócisz
            >Nie jest dobrze
            >Po co uciekać skoro i tak nie jesteś w stanie uciec
            >Idziesz spać
            >Rano wstajesz
            >Znowu to samo
            >Gdzie jest sens
            >Nie wiesz
            >Head empty, only elevator music

Opowiadania pisały dla Was klasy 2A_P, 2C_P, 2D_P, 2A, 2B, 2C, 2D, 3A, 3B, 3C.

Korekta: Helena Burdzińska

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.