Gorsze dni
Co jakiś czas, częściej lub rzadziej, niespodziewanie lub przewidywalnie, zdarza się taki dzień, w którym nie ma się na nic siły. W którym ma ochotę rzucić szczątki rutyny, które usiłujemy skonstruować w lockdownie, nie wchodzić na Teamsa, nie siadać do lekcji, po prostu narzekać, patrzeć się w ściany, denerwować się na to, że tak a nie inaczej wygląda nasze liceum. Liceum, dla tak wielu z naszych starszych kolegów i koleżanek, dla naszych rodziców było czasem intensywnych przeżyć, przyjaźni, miłości, przygód, imprez, szybkiego, obfitującego w wydarzenia wchodzenia w dorosłość, dla nas mija pod znakiem fioletowej ikonki aplikacji, wyłączonej kamerki, z rzadka włączanego mikrofonu i zagęszczających się gorszych dni.
To, że nasze samopoczucie tak często pogarsza się w kwarantannie, nie powinno dziwić. Trudno spodziewać się, że w momencie, w którym nasza przyszłość jest tak niepewna, w którym ciągle dostosowujemy się do nowej sytuacji, i musimy to zrobić zupełnie sami, w którym nasze życie jest kompletnie inne, niż kiedykolwiek się spodziewaliśmy, będziemy w stanie ignorować to wszystko i zachowywać się zupełnie tak samo. My, inaczej niż wszyscy inni, musimy dorosnąć sami – bez naszych przyjaciół, bez rówieśników, bez nauczycieli – musieliśmy stać się dorośli w czterech ścianach naszych pokojów, w ciągu jednakowych, bezbarwnych dni. I nie było to proste.
Jednak podejścia do problemu są różne.
„Co tacy smutni, hm?”, słyszymy. „Nie martwcie się tak! Wyjdźcie na dwór, pospacerujcie, przewietrzcie się trochę!”
„Mogło być w końcu gorzej. Inni mają gorzej”.
„Powinniście się cieszyć, że nie macie gorzej”.
Nie uważam tego podejścia za odpowiednie w tym konkretnym czasie. Oczywiście, zawsze mogło być gorzej – i u niektórych z naszych kolegów czy koleżanek niewątpliwie jest gorzej. Jednak nie powinniśmy lekceważyć tego, że wszyscy mamy powody do gorszego samopoczucia.
Są przypadki, w których naprawdę jest gorzej – i to na różne sposoby, przez różne okresy. Jednak chyba każdemu zdarza się po prostu gorszy dzień, gorszy moment. Kiedy, choć przyzwyczajeni do nowej rutyny siadania rano do komputera, czekania na ikonkę spotkania i słuchania głosów coraz bardziej oddalających się od znajomych twarzy, nagle w jakiś sposób zatęsknimy za dawnym światem. Zatęsknimy za naszymi przyjaciółmi, za naszą klasą, a nawet za drobnymi rzeczami – za wracaniem ze szkoły w słoneczny dzień, za kupowaniem tostów w sklepiku, za dźwiękami Trzynastki, które słyszysz wyraźniej tylko podczas siedzenia na korytarzu podczas okienka – echa głosów z klas, zgrzytów automatu z parteru, szybkich kroków na schodach. Zastanowimy się, jak długo w naszych głowach przetrwają te ulotne, dalekie wspomnienia szkoły – zastanowimy się, czy w tej szkole ktokolwiek zapamięta nas, roczniki-duchy, których prawie tu nie było. Cokolwiek to może być, choćby nie wiadomo jak małe, może spowodować właśnie taki gorszy dzień. Poczucie straty – bo w końcu wszyscy coś straciliśmy. Poczucie tęsknoty i jednak wciąż jakiejś niesprawiedliwości.
I powinniśmy sobie dać przestrzeń na takie uczucia.
Bo owszem, zawsze będzie ktoś, kto ma gorzej. Ale tłumienie naszych własnych smutków poczuciem winy pojawiającym się z samego tego tytułu, że nie mamy najgorszej sytuacji na świecie, nie jest zbyt zdrowe. Udawanie, że zawsze jesteśmy zadowoleni, że wystarczy po prostu pójść na spacer, żeby nie czuć nic złego, też nie rozwiązuje problemu.
Mamy prawo do gorszych dni. I może czasem warto mieć gorsze dni – rozprawić się z tymi emocjami, poanalizować je nieco, rozpracować. Przeżyć. Bo może, jeśli zauważysz i zrozumiesz ten ostry ból, który pojawia się przy wspomnieniu czegoś lub kogoś, za czym szczególnie tęsknisz, może ten ból z czasem zniknie. Albo będzie mniejszy, oswojony.
Powinniśmy próbować nie zatapiać się w naszych smutkach, ale musimy je zauważyć, odnotować. Przyznać im należne miejsce. Mieć po prostu gorszy dzień.
Pisząc „gorsze dni”, nie mam na myśli depresji, nie mam na myśli tylu różnych długotrwałych problemów, z którymi zmaga się tak wielu z nas. Pisząc „gorsze dni”, mam na myśli te dni, w których nagle wszystko nie ma sensu. W których coraz trudniej skupić się na lekcjach, bo sam koncept lekcji płynącej z komputera wydaje się tak absurdalny. W których masz mniej ochoty na pisanie na grupkach na Messengerze, na udawanie, że jest okej, w których po prostu chciałbyś/chciałabyś żyć w innym, spokojniejszym czasie.
W których musisz po prostu pomyśleć o straconych okazjach, dniach, momentach, które nie wrócą.
Ponieśliśmy i nadal ponosimy stratę. Zwłaszcza unikalną stratę ponoszą maturzyści, pozbawieni tak wielu doświadczeń, które składają się na bycie maturzystą. Pierwszy rocznik bez studniówki, rocznik, który połowę liceum spędził w domu, który nigdy nie doznał roku szkolnego niezakłóconego strajkiem bądź pandemią. I nawet takie „drobnostki”, że nie nakręcimy nigdy tych filmików studniówkowych, na które było tyle pomysłów, to, że nie mieliśmy jak wyprawiać osiemnastek, też są realną stratą. A straty trzeba przepracować i przeżyć – tak jak to, że powoli żegnamy się ze szkołą, zwłaszcza ze szkołą, która tak intensywnie wpływa na życie jak Trzynastka, nawet jej nie widząc. Że kto wie, czy będzie dane nam się pożegnać z sobą nawzajem i nauczycielami.
I nic dziwnego, że czujemy się czasem smutni czy wściekli. W końcu coś nam odebrano – nikt tego konkretnie nie zrobiło, po prostu tak się stało. Może dlatego trudniej to zrozumieć.
Jednak gdy będziemy upychać te emocje w sobie, nigdy nie odejdą. Przesiąkniemy nimi, będą się kumulować. Gdy będziemy je upychać, mówiąc, że w końcu inni mają gorzej, możemy z czasem stać się tymi, którzy mają gorzej.
I po to są gorsze dni. Nie po to, żeby czuć nieproduktywnym, leniwym, niegodnym bordowego, niezużytego mundurka od miesięcy leżącego w szafie. Nie też po to, żeby gloryfikować i wsiąkać, nakręcać swoje emocje. Po to, by przyjrzeć się im i zrozumieć. Być może o nich porozmawiać z drugą osobą, być może tylko z sobą samym – tu może pomóc pisanie dziennika. By pomyśleć – „tak, straciłem/straciłam to. Nigdy już nie kupię sukienki na studniówkę. Nigdy już nie pojadę na olimpiadę. Nigdy nie poczuję się naprawdę maturzystą. I mam prawo pobyć smutnym, bo ominęło mnie coś, co większość ludzi ma za sobą, ominęło mnie coś, na co czekałam/em, a nigdy tego nie doświadczę”.
Na szczęście, mamy wokół siebie nadzwyczajnie wiele osób, którym może być smutno z tego samego powodu.
Czasem trzeba przegadać swój smutek, pooglądać go z bliska. Trochę się z nim zaprzyjaźnić. Trochę go wypłakać. I może kiedyś niektóre słowa, które teraz trafiają proste w świeże rany, natkną się na pustkę.
Ból, na szczęście, potrafi znikać równie zaskakująco co się pojawiać.
W tym roku może przytłaczać nas tyle rzeczy. Lęk przed pandemią, tęsknota za normalną rzeczywistością, stracone okazje, niepokój i wściekłość związana z wydarzeniami politycznymi, strach przed katastrofą klimatyczną… a to tylko wybór paru tematów, które bombardują nas codziennie. Dlatego tym ważniejsze jest docenianie tego, co dobre i pozytywne.
Nie mam teraz na myśli spychania trudnych uczuć w głąb siebie, bo „w końcu powinniśmy się cieszyć ładną pogodą!”, tylko prawdziwego, szczerego doceniania rzeczy, które sprawiają nam radość. Możliwości porozmawiania przez telefon z przyjaciółmi, dobrego posiłku, miłego wieczoru z rodziną, pozytywną oceną, sukcesu naukowego. Tak, jak zauważamy smutek podczas gorszych dni, zauważajmy radość podczas tych lepszych. I, w tym przypadku odwrotnie, możemy starać się ją powiększyć, skupić na niej, nawet jeśli sprowokowała ją drobnostka, zanurzyć w niej. Bo chyba wszyscy potrzebujemy czasem uciec od fali negatywnych uczuć, słów, wydarzeń, znaleźć spokój w czymś, co nas cieszy, cokolwiek to jest. I warto mówić o takich rzeczach, dzielić się nimi – i nie zniechęcać innych do tego, co powoduje ich radość czy daje im nadzieję.
Bądźmy w tym czasie wyrozumiali i dobrzy dla tych dookoła nas, ale przede wszystkim dla samych siebie. Dbajmy o siebie, zwracajmy uwagę na swoje emocje, które w końcu są ogromnym źródłem wiedzy o nas samych. Dajmy sobie przestrzeń i na przepracowanie smutku czy straty, ale też na to, by ucieszyć się, bo minęliśmy na spacerze wyjątkowo sympatycznego psa czy ktoś nas skomplementował. Bo, cokolwiek by się nie działo, zawsze będziemy mieli jedno – siebie.
Gorsze dni miewała dla Was Helena Burdzińska.
Zdjęcie okładkowe: Mateusz Grąbczewski.