Opowiadania z dnia nauczyciela – od 7P do 1D

We współpracy z PSU, które zorganizowało tegoroczny dzień nauczyciela, publikujemy Wasze opowiadania powstałe tego dnia. Zadaniem było napisanie opowiadania dotyczącego naszej szkoły, związanego z tekstem kultury, który wylosowała każda klasa.

Niestety nie otrzymaliśmy wszystkich opowiadań – jeśli widzicie, że akurat Waszego zabrakło, a nim dysponujecie, prześlijcie je redaktorce naczelnej, Helenie Burdzińskiej.

Miłej lektury!

KLASA 7P

inspiracja: smerfy

Smerfastyczna przygoda

Był piękny wrześniowy poranek. Uczniowie ZSO 7 szykowali się do szkoły. Miał być to zwykły dzień. Nikt nie spodziewał się niczego szczególnego. No, może oprócz niezapowiedzianej kartkówki z geografii. Za to gdzie indziej dla kogoś miał to być najlepszy dzień w życiu.

– Klakier, stój… – Szepnął Gargamel zacierając ręce. –Tym razem ich dorwiemy!

– Miaaaaau – miauknął towarzysz czarodzieja.

– No, ale bądź już cicho! – zdenerwował się Gargamel. – O, idzie jakieś samotne smerfiątko… Biegnij Klakier! BIEGNIJ! ZŁAP JE! – szyderczo zaśmiał się czarnoksiężnik.

– Smerfy, uciekajcie! To Gargamel! – wrzeszczał Papa Smerf.

W całej wiosce zapanowała panika. Gargamel łapał wszystkie smerfy, które Klakier zdołał zapędzić do kąta. Smerfy zaczęły uciekać z wioski, jednakże Papa Smerf zdążył wziąć kilka eliksirów ze swojego domu. W pośpiechu dał je kilku smerfom, które kryły się w pobliżu. Nie zauważył wtedy, że podał jeden z najważniejszych Ciamajdzie.

-Szybko moje kochane Smerfy. Uciekajmy! – Zaczął ewakuację.

              Gdy niebieskie stworzątka uciekały, Ciamajda niechcący upuścił trzymany eliksir. Gwałtownie powstała ciemna mgła, która stopniowo ograniczała pole widzenia smerfów. Okazało się, że eliksir ten służył do teleportacji.

W tym samym czasie klasa 7p była na lekcji historii. Gdy pan Szawdzianiec ze spokojem opowiadał o powstaniu listopadowym, na środku sali lekcyjnej pojawiła się dziwna, fioletowa mgła. Obejmowała już całe pomieszczenie, a uczniowie usłyszeli cieniutkie głosy. Gdy podejrzany obłok powoli znikał, nauczyciel z podopiecznymi zauważyli dziwne, małe stworki.

– Laluś, zejdź ze mnie!- krzyczał Osiłek.

– Czym wy jesteście?! – krzyknął Szawdzianiec.

– Kim, jeżeli już, proszę pana – powiedział Papa Smerf. – A odpowiadając na pana pytanie, jesteśmy Smerfy.

– Bzdury gadasz, Smerfy są tylko w bajkach – powiedział zirytowany Edzio.

– Nieprawda, jak mógłbyś nas w takim razie widzieć? – stwierdził Ważniak.

– Emm… Hologramy? Ktoś mógł je tu podstawić, by zrobić nam żart.

– Co to są hologramy? – Spytała niepewnie Smerfetka.

– To skomplikowane, kiedyś ci to wytłumaczę. Teraz musimy zastanowić się, jak bezpiecznie wrócić do naszej wioski – odrzekł Papa Smerf.

– Czy potrzebujecie naszej pomocy? – zapytała Kornelia z troską w głosie.

– A w czym wy niby mielibyście nam pomóc? Nie wiecie nic o magii. – zaczął narzekać Maruda.

– Może i nie wiemy za dużo o waszym świecie, ale za to w naszym trochę już żyjemy  – odparła Hania.

              Wszyscy zebrali się, żeby przedyskutować plan działania. Papa Smerf objaśnij, jak działa teleportacja i czego potrzebuje żeby ją przygotować. Po jakimś czasie każda grupa miała przydzielone zadanie. Jedna musiała znaleźć wysokie miejsce, druga skombinować potrzebne składniki, zaś trzecia opiekować się smerfami i jednocześnie załatwić laboratorium chemiczne.

              Po około dwóch godzinach wszystkie grupy zebrały się w laboratorium. Druga grupa przekazała składniki Papie Smerfowi, a ten od razu wziął się do pracy. Uczniowie z zainteresowaniem patrzyli na powoli powstający eliksir. Gdy wywar był już gotowy, grupa pierwsza zaprowadziła pozostałych na dach szkoły – było tam wystarczająco wysoko do teleportacji. Trzecia grupa ustawiła smerfy tak, jak poprosił Papa Smerf.

– Teraz trzeba dodać ostatni składnik  – oświadczył Papa Smerf.- Złapcie się za ręce i pomyślcie o naszej wiosce. Zamknijcie przy tym oczy, a ja wtedy rozpocznę proces teleportacji. Raz… Dwa… i trzy!- rzucił fiolką o ziemię. Powstała taka sama, fioletowa mgła jak podczas przybycia smerfów. Objęła ciemnością smerfy i momentalnie zniknęła razem z nimi.

              Tak zakończyła się przygoda klasy 7p. Przez następne tygodnie nadal wspominali w rozmowach o tym niezwykłym spotkaniu. Smerfy zaś po powrocie do wioski nie zastały Gargamela. Chcąc to uczcić urządziły ogromne przyjęcie. Kto wie, może kiedyś najdzie je ochota, żeby wrócić do naszej szkoły? Nie pozostaje nam nic, tylko mieć nadzieję i czekać na to, co przyniesie przyszłość.

KLASA 8L

inspiracja: II część „Dziadów” Adama Mickiewicza

Cicho wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie…

Rok 2040, ostatni rocznik klasy L spotykał się po latach. 10 lat temu skończyła się pandemia koronawirusa, większość społeczeństwa zginęła, a w tym nasi wspaniali nauczyciele. Przeżyli tylko nieliczni. Spotkaliśmy się o północy w ruinach starej szkoły LO 13, aby pomóc zagubionym duszom dostać się do nieba.

Ceremonię prowadził nasz stary gospodarz – Adam. By przywołać pierwszego ducha, zapalił granatowe świece i wypowiedział zaklęcie. Pierwszy przybył duch Czesława Drozdowskiego ubrany w szare szaty przełożone przez głowę. Przemówił:

– Poznajecie mnie? Byłem waszym nauczycielem informatyki. Teraz za moje grzechy zostałem uwięziony w prymitywnym świecie Scratcha, cierpię męki prawdziwe.

– Jak możemy Panu pomóc? – zapytaliśmy chórem.

– Za życia wszystkim moim uczniom zadawałem mnóstwo zadań w języku c++. Teraz moim jedynym ratunkiem będzie zaprogramowanie przez was gry w tym języku.

– Postaramy się to zrobić jak najszybciej, obiecuję – powiedziałam, jednocześnie obiecując sobie zrobienie tego.

– I pamiętajcie drogie dzieci – „Kto c++ w życiu nadużywa, ten w Scratchu uwięziony, jak w wodzie ryba„.

– Teraz z Bogiem, idź już sobie! A kto prośby nie posłucha, w imię ojca, syna, ducha. Widzisz pański krzyż? Nie chcesz jadła, napoju? Zostaw nas w spokoju! Akysz, Akysz!”

Kolejnym duchem jaki do nas przybył był nasz stary nauczyciel historii. Adam wywołał go, spalając dwa papierosy.

– Za życia robiłem wam ogromne krzywdy, robiąc wam niemożliwe do zdania sprawdziany.

– Nie no, nie były takie trudne – wtrącił klasowy kujon, Jakub.

– Ależ były, za karę trafiłem do świata, w którym nie istnieje ogień. Aby wyzwolić się z tego okropnego miejsca muszę zagłosować na najgorszą z najgorszych partii politycznych. Jak mnie dobrze znacie, honor mi nie pozwala. Więc przepraszam drogie dzieci, ale nic nie jest w stanie mnie uratować – powiedział ze smutkiem nasz były nauczyciel.

– Dobrze to rozumiemy – odparliśmy.

„Kto nigdy nie był człowiekiem ni razu, temu człowiek nic nie pomoże.”

– Teraz z Bogiem, idź już sobie! A kto prośby nie posłucha, w imię ojca, syna, ducha. Widzisz pański krzyż? Nie chcesz jadła, napoju? Zostaw nas w spokoju! Akysz, Akysz!”

Już lekko przerażeni wezwaliśmy Tomasza Skowrona. Zrobiliśmy to, obliczając gęstość powietrza. Powitał nas w koszuli w czarną kratę, trzymając swój kubek. Przeprosił nas, że za życia robił nam bardzo dużo niezapowiedzianych kartkówek i odpowiedzi ustnych. Jego karą było życie bez praw fizyki. Jedynym sposobem na ucieczkę z tamtego świata było spalenie wszystkich kartkówek i sprawdzianów. Na naszych oczach zapłonęły. Odchodząc powiedział:

„Kto kartkówki bez zapowiedzi rozdaje, ten świat bez praw fizyki dostaje”

– Teraz z Bogiem, idź już sobie! A kto prośby nie posłucha, w imię ojca, syna, ducha. Widzisz pański krzyż? Nie chcesz jadła, napoju? Zostaw nas w spokoju! Akysz, Akysz!”

Kolejną osobą, która do nas przybyła, była Marlena Duda-Urbańska. Kobieta powiedziała, że bardzo żałuje tego, że każda lekcja była w innym humorze.

– Mimo tego, że nie mogliście spodziewać się niczego i tak mnie szanowaliście i lubiliście.

Jej karą jest życie bez jej dwóch ulubionych uczniów. Jej jedynym ratunkiem było przyciągnięcie jej przez Maćka i Kubę na ziemię. Obaj chętnie spełnili te warunki. Przed odejściem powiedziała nam prawdę:

„Kto zmienny charakter ma, ten życie bez Zalewa posiada”

– Teraz z Bogiem, idź już sobie! A kto prośby nie posłucha, w imię ojca, syna, ducha. Widzisz pański krzyż? Nie chcesz jadła, napoju? Zostaw nas w spokoju! Akysz, Akysz!”

Adam napisał specjalne zaproszenie i wyobraził sobie soczystą pomarańczę. Po tym duch pani Agaty Sosnowskiej pojawił się i rzekł:

– Oj Adam, po tobie spodziewałam się lepszego zaproszenia, taka mocna trója.

– Nic się pani nie zmieniła – powiedziałam z lekkimi wyrzutami.

– Oceniałam was za surowo, aczkolwiek nie żałuję tego. Pomimo świata bez orzeczeń czuję, że było warto. Liczę jednak, że aby mnie uratować napiszecie wspaniałą rozprawkę, za którą wstawię wam przynajmniej 4+.

Po chwili narady odpowiedzieliśmy jednogłośnie.

– Pani pokuta się jeszcze nie odbyła, za cztery lata wrócimy do tego samego miejsca, aby panią uwolnić.

– Zapamiętajcie tylko:

„Kto prace uczniów nisko ocenia, ten ma życie bez orzeczenia”

– Teraz z Bogiem, idź już sobie! A kto prośby nie posłucha, w imię ojca, syna, ducha. Widzisz pański krzyż? Nie chcesz jadła, napoju? Zostaw nas w spokoju! Akysz, Akysz!”

Duch zniknął.

Postanowiliśmy zakończyć nasze Dziady, lecz coś nas zatrzymało. Na środku starej sali 204 pojawiła się postać owita w czarne ubrania. Wiedzieliśmy od razu kto to, jednak po chwili duch zniknął w czeluściach mroku. Następnego ranka spotkaliśmy się w Bro Burgers, aby przedyskutować ekscytujące wydarzenia z zeszłej nocy.

KLASA 8M

inspiracja: Scooby-Doo

 Wszystko zaczęło się pierwszego dnia szkoły. Zapomniałem maseczki. Myślałem, że to nic, przecież mogę od kogoś pożyczyć, ale stało się coś o wiele gorszego…

 Kiedy przekroczyłem próg Trzynastki pomyślałem, że to pechowa liczba. W tym samym momencie podszedł do mnie zirytowany woźny. Miał jasnozieloną koszulkę, a w jego oczach można było zobaczyć gniew.

– A gdzie maseczka, koleżko? Rączki zdezynfekowane?! Nie ze mną takie numery!

Nastąpiła chwila ciszy, a mężczyzna ciągle na mnie patrzył wzrokiem bazyliszka.

– Już kiedyś miałem do czynienia z takim cwaniakiem – wycedził przez zęby.

Szybko wymyśliłem jakąś wymówkę:

– Mam astmę i nie mogę nosić maski – odpowiedziałem.

– Przepraszam… Nie wiedziałem – odpowiedział zupełnie innym, przyjaznym tonem. Odszedłem zdezorientowany.

Następnego dnia sprawdzając zastępstwa zauważyłem, że zamiast godziny wychowawczej mamy lekcje z panem Marianem. Nie wiedziałem, kto to, ale nie myśląc o tym poszedłem do domu.

Na lekcji wychowawczej byłem zestresowany. Kto to jest ten Marian? A jeżeli mnie nie polubi? A jak dostanę uwagę? Nie wiedziałem, że mój los będzie o wiele gorszy.

Mieliśmy być oprowadzani po szkole przez wychowawcę, lecz zamiast tego oprowadzał nas pan Marian. Zorientowałem się, że to ten sam woźny z pierwszego dnia. Wiedziałem, że to będzie burzliwy dzień.

W trakcie wycieczki rozmyślałem o tamtym tajemniczym uczniu. Postanowiłem jednak zapytać woźnego:

– Panie Marianie – zacząłem – kim był ten cwaniak?

Gdyby wzrok umiał zabijać, już byłbym martwy.

– Kiedyś był w naszej szkole taki uczeń, ciągle pojawiał się w szkole bez maseczki i nigdy nie dezynfekował rąk. Mieliśmy już tego dość. Pewnego dnia, pełniąc dyżur przy wejściu, zobaczyłem go i powiedziałem, że już nigdy więcej nie zostanie wpuszczony do szkoły. Następnego dnia nie pojawił się, słuch po nim zaginął.

Wysłuchałem całej opowieści z zaciekawieniem.

Po kilku tygodniach zapomniałem o całej sprawie. Zostałem po lekcjach, aby napisać zaległy sprawdzian. Schodząc z trzeciego piętra zobaczyłem, że małe, zawsze zamknięte drzwi, są uchylone. Zajrzałem do środka i zamarłem. Zobaczyłem grupę woźnych, powtarzających w kółko:

– Astma… Astma… Astma…

Zacząłem uciekać, przerażony. Kiedy wybiegłem ze szkoły, zatrzasnęły się za mną drzwi i zgasły światła. Pobiegłem na przystanek, wsiadłem do pierwszego lepszego autobusu i pojechałem do domu. Po uspokojeniu się poszedłem spać.

 Przez kolejny tydzień udawałem chorego. Byłem zbyt przerażony, żeby w ogóle patrzeć na budynek szkoły. Jednak w końcu musiałem wrócić.

Szkolne progi przekraczałem z duszą na ramieniu. A co, jeśli powtórzy się coś takiego jak ostatnio? Rozglądałem się zaniepokojony… I wtedy coś zobaczyłem. Między uczniami, w rogu mojego pola widzenia, stała jakaś dziwna zjawa. Z początku nie wiedziałem, kim ona jest. Na pierwszy rzut oka był to zwykły, niczym się niewyróżniający chłopak w trzynastkowym mundurku. Nie zwróciłby mojej uwagi, gdyby nie to, że unosił się dobre dziesięć centymetrów nad ziemią! Przez moment wpatrywałem się jak zahipnotyzowany w przedziwne zjawisko. Dopiero po chwili zrozumiałem, że to uczeń z opowieści woźnego. Oczy mi się rozszerzyły. Odwróciłem głowę do stojącego obok mnie Janka i spytałem drżącym głosem:

– E-ej, też to w-widzisz? – Wskazałem na ducha.

Janek spojrzał w tamtą stronę i zmarszczył brwi.

– No, Krzemień się zgolił – stwierdził. – I co?

Zerknął znowu na mnie i się zaśmiał.

– Chodź, mamy w siódemce – rzucił i odszedł.

Przez cały dzień nie mogłem się skupić na lekcjach. Cały czas myślałem o tym duchu. Skoro on był prawdziwy, to… To groźba pana Mariana też była prawdziwa! Ten uczeń zapłacił cenę za nienoszenie maseczki, co, jeśli teraz moja kolej?!

Idąc korytarzem i rozmyślając, dostrzegłem dziwne ogłoszenie na tablicy korkowej. Było utrzymane w kolorach zieleni i różu, i najwyraźniej zostało napisane przez jedną z uczennic naszej szkoły, Velmę Dinkley. Było tam napisane, że ona i jej przyjaciele prowadzili coś, co nazywa się „Tajemnicza Spółka” oraz że rozwiązywali zagadki związane z potworami i duchami! To coś dokładnie dla mnie! Wyciągnąłem telefon i szybko zapisałem sobie numer.

Po szkole zastanawiałem się chwilę nad dzwonieniem. Może tylko mi się wydawało? Może to wcale nie był duch? Ale wtedy przypomniałem sobie jak to wyglądało. No przecież ten chłopak nie mógł lewitować! Podjąłem decyzję i kliknąłem przycisk dzwonienia.

Sygnał szybko został przerwany miłym dziewczęcym głosem.

– Tajemnicza Spółka, czym mogę służyć?

– Umm, dzień dobry? – powiedziałem niepewnie. – Chciałbym skorzystać z państwa usług… Chodzi o to, że widziałem ducha.

– Świetnie! – ucieszył się głos w słuchawce. – Spotkajmy się jutro w bufecie na długiej przerwie, żeby omówić szczegóły.

– Okej… Dziękuję, do zobaczenia – odparłem, ucieszony, że ktoś w końcu mi pomoże.

Następnego dnia z niecierpliwością wyczekiwałem długiej przerwy – szczególnie, iż kilka razy zdawało mi się, że znowu widziałem tego ducha. Wyglądało to tak, jakby za mną podążał. Muszę przyznać, bałem się nie na żarty. W końcu jednak przyszła błogosławiona dwunasta dwadzieścia. Kiedy tylko wybrzmiał dzwonek, zarzuciłem plecak na ramię i popędziłem do bufetu. Siedziała tam tylko jedna osoba – ciemnowłosa licealistka w dużych okularach. Uśmiechnęła się do mnie i skinęła ręką, żebym podszedł.

– To ty jesteś Velma? – spytałem, zbliżając się.

– Tak, to ja – odparła wesoło dziewczyna. – A więc, mówiłeś, że widziałeś ducha?

– Tak, tak – potwierdziłem szybko.

– Gdzie to było? – spytała Velma, wyciągając z kieszeni niewielki kołowy notatnik. Pstryknęła długopisem i spojrzała na mnie wyczekująco.

– No więc… – opowiedziałem jej wszystko, włącznie z historią opowiedzianą przez pana Mariana. Licealistka wszystko notowała, a kilka razy zadała też pytania pomocnicze. Zanim się z tym uporaliśmy, minęła niemal cała przerwa. W końcu Velma wstała i wpisała jeszcze jedną rzecz do swojego notatnika.

– Doskonale – stwierdziła. Nie nazwałbym swojej sytuacji “doskonałą”, no ale w porządku. – W takim razie dzisiaj po szkole musimy przeprowadzić polowanie na ducha! O szesnastej piętnaście będę czekać w przedsionku razem z moimi przyjaciółmi, dobra?

– Jasne, jasne – wymamrotałem.

– Ty też lepiej przyprowadź kogoś ze swojej klasy. Mogą się przydać przy szykowaniu pułapki – powiedziała dziewczyna, po czym wyszła, zanim w ogóle zdążyłem się zapytać, jak ma wyglądać ta “pułapka”.

Jeszcze na następnej lekcji powiedziałem Jankowi i Piotrkowi o całej sytuacji. Obaj wydawali się być bardzo chętni na “polowanie na duchy” – najwyraźniej nie wiedzieli, jak przerażające może to być.

Zanim skończyły się lekcje, udało mi się namówić jeszcze Laurę i Dominikę, żeby poszły z nami. Kiedy zeszliśmy na parter, cała Tajemnicza Spółka – wysoki blondyn, ubrana w fioletową sukienkę licealistka, chłopak w luźnym zielonym T-shircie i wielki brązowy pies – już na nas czekała. Velma uśmiechnęła się do nas zachęcająco.

– Nie ma się co bać – zapewniła nas. – Duchy praktycznie zawsze okazują się być tylko jakimiś przebierańcami!

Ten blondyn, który okazał się mieć na imię Fred, szybko wyjaśnił nam szczegóły całej akcji. Otóż ja miałem przejść się korytarzami, jakbym po prostu włóczył się po szkole, co powinno zwabić ducha. Tymczasem reszta moich przyjaciół, razem z Tajemniczą Spółką, zajmie pozycje w całej szkole – nie wiedzieliśmy przecież, dokąd duch postanowi mnie zagonić. Ci, w których stronę poleci zjawa, mieli za zadanie złapać ją i zdemaskować. Wydawało się to tak proste, że nic nie mogło pójść źle.

Wobec tego po kilkunastu minutach wszyscy rozbiegliśmy się po szkole. Pozostali poukrywali się w różnych zakamarkach, a ja ruszyłem parterowym korytarzem. Pogwizdywałem pod nosem, chcąc dodać sobie odwagi, jednak cały dygotałem. Jakoś nie chciało mi się wierzyć w zapewnienia Velmy, że duch najpewniej okaże się zwykłym przebierańcem. Wszystko, co widziałem, było jakieś takie… zbyt realistyczne.

Wdrapałem się po schodach aż na trzecie piętro… I wtedy go zobaczyłem.

Unosił się nad posadzką, na drugim końcu korytarza, jednak kiedy tylko mnie dostrzegł, natychmiast ruszył w moją stronę. Wrzasnąłem spanikowany i zacząłem zbiegać ze schodów. On oczywiście podążał krok w krok za mną. Był coraz bliżej… Nagle poczułem, że moja stopa ześlizguje się ze stopnia. Potknąłem się i zacząłem się turlać w dół, coraz niżej, aż do bufetu. Poderwałem się, pewien, że zjawa zaraz mnie dopadnie. Wtedy jednak przypomniałem sobie, że w tym miejscu miał siedzieć ktoś z Tajemniczej Spółki, i odetchnąłem z ulgą. Ktoś mi pomoże!

Jednak w bufecie nikogo nie zauważyłem. Duch jeszcze nie znalazł się na tym poziomie, ale pewne było, że zaraz mnie dogoni, a tych licealistów nie było na pozycjach! Powoli zaczynałem panikować, kiedy usłyszałem chrupanie zza kontuaru. Po chwili dobiegł mnie odgłos uderzenia i jęk.

– Scooby! – to był głos tamtego chłopaka w zielonej koszulce, Kudłatego. – Weź się odsuń!

Po chwili spod lady wyłoniła się rozczochrana głowa Kudłatego, z batonikiem w ustach. Chłopak zauważył mnie i uśmiechnął się przyjaźnie.

– Hej, młody – powiedział. – Co tu robisz?

– Duch! – krzyknąłem, wskazując na schody.

– Duch? – szczeknął pies – Scooby – gramoląc się spod lady. Byłem tak przestraszony, że nawet nie zwróciłem uwagi na to, że jego szczek brzmiał zadziwiająco podobnie do zwykłej mowy.

W tej chwili bowiem ze schodów zbiegł duch. Tak, zbiegł – w tej chwili już nie leciał, ale normalnie biegł, a nawet wydawał się dość zmęczony. Ubrany był w typową dla woźnych jaskrawozieloną koszulkę i czarną bluzę, a z jego palców wystawało coś jakby widelce. Skierował na mnie zagniewany wzrok i wystartował w moją stronę. Myślałem, że Kudłaty i Scooby użyją jakiejś skomplikowanej pułapki żeby go złapać, ale oni obaj po prostu wrzasnęli i rzucili się w stronę schodów. Traf chciał, że nie przewidzieli, czym będzie to skutkowało, i zderzyli się z przerażającym woźnym, co zakończyło się tak, że cała trójka wylądowała na ziemi. Chłopak i pies poderwali się jak najszybciej i z krzykiem wybiegli z bufetu, jednak hałas, jaki narobiła cała sytuacja, zwabił pozostałych uczestników “polowania”.

Fred podniósł woźnego na nogi i razem z całą naszą eskortą zaprowadził go do sali numer siedem. Podczas drogi zauważyłem, że twarz zjawy jakby się przekrzywiła, a widelce na jego dłoniach obluzowały. Kiedy już znaleźliśmy się w stali, Fred posadził upiora na krześle i uroczyście szarpnął go za włosy.

Wstrzymałem oddech. Velma miała rację! Pod przerażającą maskę kryła się czerwona z wysiłku, ale zalana łzami rozbawienia twarz jakiegoś licealisty. Chłopak prawie zgiął się wpół ze śmiechu.

– Macie mnie, ha, ha! – wykrztusił, starając się opanować chichot.

Patrzyłem na to, totalnie zdezorientowany.

– Ale… Co się właściwie stało? – spytałem bardzo zdumionym głosem.

Chłopak wytłumaczył nam, że wszystko, czego doświadczyłem, było tylko grą. Nazywał ją “Chrztem Szaraczków” i opisał jako wybranie jednego z nowo przybyłych uczniów klasy siódmej i straszenie go, jako sposób “powitania” w nowej szkole. Zapytany, co znaczyło “astma” mówione przez woźnych (przebranych licealistów) w jednej z zamkniętych sal, wyjaśnił, że był to skrót, którego rozwinięcie brzmiało “Autokratyczne Stowarzyszenie Towarzyszy Marianów i Aliantów” i miało zostać ujawnione w dalszej części gry.

– I zakończylibyśmy to wszystko – dodał na koniec, wciąż się śmiejąc – gdyby nie te wścibskie dzieciaki!

KLASA 8P

inspiracja: twórczość Agathy Christie

Autor, którego wylosowaliśmy: Agatha Christie

              Wszyscy siedzieli w klasach. Nagle w środku lekcji rozbrzmiały szkolne dzwonki. Nikt się tym nie przejął, wszyscy myśleli, że to próbny alarm przeciwpożarowy, który miał się odbyć w tym tygodniu. Uczniowie skierowali się do wyjścia ze szkoły, drzwi były jednak zamknięte. Wszystkich ogarnęła panika. W pewnym momencie ktoś zawołał dyrektora. Okazało się, że z powodu nagłej mutacji wirusa, szkoła zostaje zamknięta do odwołania, nikt nie może opuścić budynku. Dyrektor pokierował zdenerwowanych podopiecznych do swoich klas.

              Uczniowie klasy 2B zbliżali się do klasy 203. Z trudem otworzyli drzwi z powodu przeciągu. Jedna osoba skierowała się do otwartego okna, reszta usiadła na swoich miejscach. Karolina poczuła dziwny zapach dochodzacy ze składzika. Z przerażeniem podeszła w stronę uchylonych drzwi. Delikatnie je popchnęła, jednak natrafiły na opór. Przestraszona zawołała resztę klasy. Wtem ich oczom ukazał się widok zwęglonego ciała. Z przerażeniem zauważyli charakterystyczny wisiorek z misiem. Już wiedzieli kto leży u ich stóp – chemiczka, pani Zofia Kukla-Golka, a obok niej leżała otwarta butelka kwasu. Wtem usłyszeli szczęk zamykanych drzwi. Podbiegli do nich, ale z trwogą stwierdzili, że są zamknięte. Krzyknęli, ale nikt nie odpowiadał.

              Następnego dnia w klasie pani Świtały panowała grobowa atmosfera. Z niecierpliwością czekali na wieści i posiłek. Usłyszeli pukanie do drzwi. Polonistka nakazała spokój i sama podeszła do drzwi. Gdy je otworzyła poczuła mocne uderzenie w tył głowy i straciła przytomność upadając na podłogę. Uczniów sparaliżował strach, nikt nie mógł się ruszyć. Dopiero po dłuższej chwili gospodarz podbiegł do nieprzytomnej nauczycielki, ale było już za późno – jej ciało było zimne jak lód. Obok ofiary leżał słownik poprawnej polszczyzny. Ktoś zauważył, że w środku słownika strony są wycięte, a w miejscu wyciętego prostokąta znajduję się cegła. Na przedmiocie wyryte były małe litery W.J., jednak wszyscy byli zbyt przejęci, aby to zauważyć.

              Po południu zwołano radę nauczycieli, na której ustalono, że klasy zostaną otwarte, ale korytarze nadal pozostaną puste. Żeby rozluźnić atmosferę zaplanowano na trzeci dzień izolacji wspólny wieczór filmowy.

              W środowy wieczór wszyscy zjawili się punktualnie poza jedną osobą – nauczycielką fizyki panią Wandą Jasińską. Pan Szawdzianiec poszedł sprawdzić, gdzie znajduje się jego koleżanka po fachu. Uchylił drzwi do sali nr 8 i zawołał:

– Halo? Jest tu kto?

Odpowiedziało mu jednak tylko echo. Podchodząc do biurka, spostrzegł zakrwawiony nóż do papieru. Zdezorientowany podniósł przedmiot. Wtem do klasy wpadł zziajany uczeń. Widząc pana Szawdziańca z przedmiotem zbrodni w jego oczach pojawił się strach. Z krzykiem uciekł na korytarz i wpadł na dyrektora. Gubiąc się w słowach relacjonował to, co przed chwilą zobaczył. Dyrektor z niedowierzaniem wszedł do sali i zapytał:

– Jerzy! Co tu się dzieje?!

– Sam nie wiem. Wszedłem tu i zobaczyłem zakrwawiony nóż do papieru, należący do pani Wandy. Odruchowo go podniosłem. Nagle usłyszałem krzyk Bartka i spostrzegłem martwą panią Jasińską. Przysięgam, że to nie ja!

– Dobrze, wierzę Ci, ale nie możemy pozwolić, żeby Bartek komuś powiedział – szepnął.

– Musimy go odizolować. Zamkniemy go w składziku na półpiętrze.

Uczeń został zamknięty w kantorku, a pan Jerzy Szawdzianiec rozpoczął śledztwo.

              W czwartek, kiedy mężczyzna palił porannego papierosa i rozmyślał nad sprawą nauczycielki fizyki, usłyszał huk. Wszedł do szkoły, nieznacznie zaniepokojony zmierzając w stronę sali gimnastycznej, skąd dobiegł hałas. Gdy otworzył masywne drzwi do sali, nic nie dostrzegł. Szykował już swój donośny ton, spodziewając się swojego ulubionego ucznia, aby powiedzieć „Maciek – uwaga”. Wtedy w rogu sali ujrzał stos piłek lekarskich, skąd wystawała ręką. Z drugiego wyjścia sali można było usłyszeć lekkie, szybkie kroki. Nie miał jednak czasu gonić zbiega, gdyż musiał zobaczyć ofiarę. Gdy odrzucił większe piłki, ujrzał nieruchomą twarz uwielbianego przez wszystkich nauczyciela wf-u, pana Macieja Gofronia. Niestety, już nie oddychał.

              Piątek zaczął się tak, jak każdy dotychczasowy dzień. Wszyscy żyli tym samym strachem przed mordercą. Patrolowanie korytarzy stało się codzienną rutyną pana Szawdziańca. Podczas jednego z porannych obchodów, wchodząc na drugie piętro bocznymi schodami, ujrzał zamykające się drzwi kantorka. Przez jego głowę przebiegła niepokojąca myśl – znowu coś się stało. Szybkim krokiem skierował się w stronę otwartej Sali. Wewnątrz zastał zwisające z projektora bandaże, a na ich końcu Panią Kwaśny. Przeszedł między ławkami i sprawdził jej puls. Kolejna osoba straciła życie. Przypomniał sobie zamykające się drzwi od kantorka i spojrzał w tamta stronę. Drzwi było otwarte, kantorek pusty, morderca znowu uciekł.

              Sobota, kiedyś spokojny dzień, wolny od zmartwień. Teraz dzień służby. Na radzie nauczycieli śledczy spostrzegł nieobecność pana Czesława. Spóźniał się często, ale pomimo tego zaniepokoiło to detektywa. Postanowił to zbadać. W sali na parterze, na samym końcu w kącie, leżał oparty o kaloryfer Czesław Drozdowski. Pan Szawdzianiec powiedział z ulgą: tutaj jesteś, ale nie uzyskał odpowiedzi. Podszedł bliżej i zobaczył oplatający pana Czesława kabel. Jego twarz była sina, a oczy zamknięte. Na szarym swetrze spoczywał jasny, długi włos. Był to włos morderczyni.

              W niedzielę paranoja przekroczyła granicę. Śledczy oglądał się na każdym kroku, a najmniejszy hałas powodował gęsią skórkę. Korytarz patrolował z coraz większym strachem. Każda blond dziewczyna wydawała się podejrzana. Zamyślił się na chwilę i zarejestrował ledwo słyszalne skrzypnięcie drzwi. Ruszył w kierunku niższego piętra. Drzwi do sali geograficznej były uchylone. Niestety widział już co to oznacza. Pani Duda leżała pod tablicą, a obok niej zakrwawiona kula. Przez jego głowę przebiegła myśl: „Czy  to był globus Polski?” Miał jednak ważniejsze sprawy niż to, w ręce nauczycielki znajdowały się poszarpane materiały na kółko geograficzne. Tylko jedna blondynka na nie chodziła. Już wiedział, kogo szukać.

Szedł szybko, otwierając po kolei sale. W końcu na końcu korytarza w klasie nr 104 spostrzegł ją – Alicję Rabiegę. Stała tyłem i majstrowała coś przy biurku. Nagle dotarła do niego przerażająca myśl – to on miał być kolejną ofiarą. Podszedł cicho i złapał dziewczynę za ramiona. Krzyknął:

– Dlaczego to zrobiłaś?

– To proste. Chciałam być najlepszą uczennicą w dziejach, a wy niesprawiedliwie wstawiliście mi złe oceny. – Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.

– Żartujesz?! Dlatego zabiłaś siedmiu nauczycieli?!

-Tak, i niczego nie żałuję. Nie zasługiwałam na taki los!

Pan Szawdzianiec w złość zamierzał odprowadzić ją do dyrektora. Na jej nieszczęście okno, które znajdowało się za nią, było otwarte. Pod nim wylano właśnie świeży beton. Chciała się cofnąć i jakoś uciec, ale nie było jej to dane. Alicja zatopiła się gładko w betonie. Detektyw z oniemiałym smutkiem spojrzał za okno, lubił prowadzić z dziewczyna dyskusje na wosie. Z drugiej strony wiedział, że gdyby to się nie stało, okrutna plaga morderstw dalej by trwała. Otrząsnął się i za cel honoru postawił sobie, że nikt poza dyrektorem nie dowie się, kto był mordercą. Choć nie cierpiał ciągłego wiercenia młotów, pomyślał, że remont ma też swoje plusy.

KLASA 1A

inspiracja: mitologia grecka

„Mitologia XIII LO”

            Rok 1963. 1 czerwca. Dzień powrotu Gromowładnego. Świat nie pamięta tak wielkiej burzy. Wszystkie dzieci, mimo że był dzień dziecka, płakały i chowały się pod łóżka ze strachu. W pewnym momencie, na – pozornie spokojną – ulicę Unisławy w Szczecinie uderzył piorun. Niektórzy by powiedzieli, że było to zwyczajne wyładowanie elektryczne. Jednak w tym miejscu pojawiło się dziecię. Nazywało się Cezary Urban. Kto by pomyślał, że może to być sam Dzeus we własnej osobie…?

            Niedługo po nim, na świat przybyły inne bóstwa:

  • prawa ręka Dzeusa – Hera, pod nazwiskiem Jolanty Koniecznej.
  • z głowy Cezarego Urbana wyskoczyła Atena pod postacią Małgorzaty Kwaśny
  • bóg, a właściwie w tej sytuacji bogini, podziemi i świata umarłych Hades, emanująca ciemnością -Wanda Jasińska
  • bóg wody i oceanów, Emil Dzierzba
  • bogini urodzaju w szkole, Beata Stępkowska
  • niepoprawny politycznie bóg wojny Andrzej Lindner, który nie tylko orężem, ale i logicznym myśleniem walczy o własne poglądy polityczne
  • najpiękniejszy z bogów, egzemplifikujący wszelkie piękno, sztukę, poezję… Jerzy Wojcieszak we własnej osobie.
  • bogini ogniska uczniowskiego, Marlena Duda-Urbańska, która swą inteligencją aspiruje na Atenę
  • posłaniec bogów, szybkonogi, jedyny w swoim rodzaju Hermes, Maciej Gofroń
  • twórca ludzkości, dawca ognia matematyki, który wskazał drogę do szczęścia i spełnienia w szkole – Prometeusz, Michał Szuman
  • bóg wina, dobrej zabawy i eksperymentów, upojenia życiem i chemią – Dionizos, Robert Świerkowski
  • najpiękniejsza bogini, wyłoniona z piany morskiej u wybrzeży Wielkiej Brytanii, Afrodyta, Angelika Boniecka.

            Początkowo żyli życiem zwykłych śmiertelników. Jednak Dzeus wiedział, ze musi odbudować dawny Olimp. W roku 1996 myśl boga stała się działaniem.

            Na miejscu, gdzie uderzył pamiętny piorun, przy ulicy Unisławy, wszyscy bogowie zostali ponownie zjednoczeni. Powstała nowa generacja Olimpijczyków i herosów. Spośród cegieł i murowanych ścian utworzyło się XIII Liceum Ogólnokształcące. Każdy z bogów został nauczycielem. Większość była zadowolona ze swoich ról. Dodatkowo fakt, że znajdowali się blisko Dzeusa powodował, że byli szczęśliwi. Jedynie Apollo nie był zbyt uradowany… Został polonistą, będąc jednocześnie poetą, a każdy wiedział, jak bardzo bóg tego połączenia nie lubił…

            W roku 2020 na teren Olimpu wkroczyła nowa generacja herosów pod niepozorną nazwą 1A. Dowodził nią O Kawie W Dłoni Marsjasz. Był doskonałym poetą. Co wieczór pisał pieśni do „Trochę większej czarnej kawy”. Pewnego dnia na lekcji z Apollinem odważył się stwierdzić przy wszystkich, że ludzie pijący kawę z mlekiem nadają się jedynie do eksterminacji. Była to ulubiona kawa boga sztuki… Na domiar złego, Marsjasz powiedział, że jego zdaniem każdy polonista powinien być poetą, inaczej jego praca nie ma sensu.

Apollo po usłyszeniu tych słów był wpieniony. Początkowo chciał jedynie wstawić delikwentowi naganę do dziennika. Jednak gdy przypomniał sobie o wszystkich spóźnieniach satyra na jego każdą lekcję, podjął decyzję o pozbyciu się Marsjasza Kawolubnego… (wiadomo kto, wiadomo co zrobił, wiadomo komu, w wiadomo którym micie…)

Apollin, bóg poezji, zdał sobie w tym momencie sprawę z tego, że z zimną krwią jest w stanie się pozbyć zwykłego poety, ale cały czas nic nie robi z jego największym wrogiem. Poetą-Polonistą, czyli nim samym. W związku z tym postanowił rytualnie ofiarować się bogom poprzez napisanie wyrazu „który” przez „u” otwarte czcionką Arial…

            Ta pozornie nic nieznacząca śmierć Kawolubnego, okazała się być ważniejsza niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Herosi z 1A zorganizowali debatę oksfordzką, by ostatecznie rozwiązać kwestię poetów-polonistów oraz zastanowić się nad perspektywą pomszczenia Marsjasza.

Decyzja była jednogłośna. Trzeba było zwrócić się do boga wojny z prośbą o pomoc w zemście za poległego przyjaciela. Poprosili wtedy Hermesa, by powiadomił Aresa o potrzebie ludności z 1A.

Pan Gofroń z prędkością światła dotarł do gabinetu pan Lindnera. Tarczozbrojny szeroko się uśmiechnął, słysząc o perspektywie wojny.

Jedynym problemem było to, że nie było się na kim mścić. W końcu Apollin sam poświęcił się bogom. Ares zaproponował wtedy profilaktyczny bój z herosami z 1D określanymi też jako matfizy.

            Ares udał się do Dzeusa, by powiadomić go o nadciągającej wojnie. Pan Urban zszokowany obiecał Lindnerowi, że nigdy nie podniesie dłoni (ani pioruna) na matematyków, gdyż sam jest jednym z nich. Jednak nie obiecał, że oszczędzi humanistów. Ze złości cisnął błyskawicą, przez którą pętla Kołłątaja stanęła w płomieniach. W ten sposób jasno dał do zrozumienia, którą stronę konfliktu wybiera.

Miarka się przebrała. Rozpoczęła się zapowiadana wojna. Matematycy byli zaskoczeni, atakiem, bo nigdy nie zaszli humanistom za skórę. Jednak jak powszechnie wiadomo – matfiz rządzi się własnymi prawami. Nawet bez wyznaczonego powodu postanowili podjąć miecze (wektory) i ruszyć na bój z humanami.

Za 1A opowiedzieli się: Andrzej Lindner, Angelika Boniecka, Robert Świerkowski, Emil Dzierzba, Jolanta Konieczmna, Małgorzata Kwaśny i (co zszokowało cały Olimp) – Michał Szuman.

Za to po stronie przeciwnej stanęli: Cezary Urban, Maciej Gofroń, Wanda Jasińska, Marlena Duda-Urbańska.

Neutralny pozostał Helios. Pan promieni filozofii i światła. Jerzy Wojcieszak w swoim drugim wcieleniu…

            Rozpoczął się wielki bój. Na placu czerwonym humaniści rzucali krótkimi tekstowo-graficznymi zestawieniami syntetyzującymi oraz śpiewali pieśni napisane heksametrami, które dezorientowały przeciwników. Hera w swojej prawej ręce trzymała konstytucję RP, która mieniła się blaskiem sprawiedliwości. Za to w lewej dzierżyła gruby zeszyt A4 w twardej okładce…

            Matematycy ciskali w swoich przeciwników wektorami siły i wyładowaniami elektrycznymi. Dodatkowo, recytowali liczbę pi do dwutysięcznego miejsca po przecinku, która ogłuszała wrogów.

            Bitwa wydawała się nie mieć końca… Wtem na plac wpadł zdyszany Hermes, krzycząc „Słuchajcie, wrota Tartaru się otworzyły, tytani z LO2 uwolnili się i idą na nas! Chcą zdobyć pierwsze miejsce w perspektywach!”

Całej tej sytuacji przyglądał się Helios rozmyślając nad tym, po której stronie opowiedziałby się Platon. Wtedy doznał olśnienia.

            Walczące strony oślepiło najjaśniejsze światło, jakie kiedykolwiek widzieli. Na polu bitwy pojawił się pan Wojcieszak (jako Helios) w swoim rydwanie i donośnym głosem rzekł „Klaso 1A i klaso 1D! Zaprzestańcie tej bezsensownej walki! Mamy teraz wroga o wiele potężniejszego, musimy połączyć siły i ochronić to, co Dzeus tyle lat budował”.

            W tym momencie herosi zorientowali się, jak bezsensowny był ich spór. Zdecydowali się zjednoczyć siły. Jedynie Ares nie był z tego faktu zbyt zadowolony, ale ostatecznie zdecydował się pomóc w walce o Olimp.

            Kiedy tytani zbliżyli się do bramy, zobaczyli wielką armię herosów z LO XIII pod patronatem wszystkich bogów Olimpu. Mimo wszystko, postanowili podjąć się walki.

LO XIII (co nikogo nie dziwi) zwyciężyło. Bój był ciężki i długi, ale obyło się bez strat. Plac, na którym odbyła się bitwa już na zawsze pozostał czerwony, niczym krew naszych wrogów…

            Spór pomiędzy matematykami a humanistami mógłby trwać w wieczność. Jednak na straży pokoju stoi i stać będzie Helios, pan światłości, drugie wcielenie Apollina – Jerzy Wojcieszak. Teraz herosi z XIII LO wiedzą, że jedyna droga do zwycięstwa to połączenie sił z tymi, którzy teoretycznie mogliby być ich wrogami.

Jednak trzeba zawsze pamiętać:

A kto umarł, ten nie żyje~Helios, 2020

KLASA 1B

inspiracja: „Kubuś Puchatek” A. A. Milne’a

„Kubuś w Trzynastce”

Dawno temu w odległej stumilowej galaktyce,

Żył Pan Maczan, który podlewał donice.

Sprawdzał sprawdziany przez 3 tygodnie

wszyscy zdenerwowani jakby popełnił zbrodnię.

Uczniowie na Pana klątwę rzucili

i w Kubusia Puchatka go zamienili.

            Był to chłodny i deszczowy dzień, ale Pan Maczan, pomimo pogody, poszedł do szkoły w dobrym humorze – jednak w dalszym ciągu nie sprawdził klasówek. Uczniowie nie byli tym faktem zachwyceni. Już u progu szkoły młodzież powitała go marsowymi minami. Pan, zapatrzony w uczniów, poślizgnął się na podejrzanie śliskiej podłodze. Uczniowie zebrali się wokół nauczyciela i w akcie zemsty zamienili go w Kubusia Puchatka za pomocą czarnej magii. Odprawienie rytuału było bardzo czasochłonne i wyczerpujące.

             Gdy Pan Maczan odzyskał przytomność był przerażony i nie wiedział, co się dzieje. Poczuł się ociężały, jakby przytył. Spostrzegł, że jego skóra pokryta jest gęstym, grubym i żółtym futrem. Zauważył wokół siebie uczniów trzymających przyrządy rzeźnicze. Wiedział, że musi uciekać. Używając swojej matematycznej mocy, rzucił na klasę zaklęcie logarytmiczne, i związał ich nieskończonym łańcuchem liczby pi. Następnie użył wiedzy przestrzennej, aby obliczyć kąt ucieczki z sali. Uczniowie oprzytomnieli, uwolnili się z łańcuchów, dzieląc je przez zero, i rzucili się w pogoń za Puchatkiem.

           Ogłoszono wielkie polowanie, dzielące szkołę na dwie grupy. Pierwszej przewodniczyła Pani Żerko, która chciała zrobić z niego układ równań – szynkę maczynkę. Drugą dowodził Pan Lindner, który po prostu lubił polować. Puchatek był wystraszony. Wiedział, że swoją mocą matematyczną nie pokona wiedzy chemicznej Pani Żerko ani zwierząt Pana Lindnera. Nagle usłyszał polecenie historyka: „spuścić psy i mat-fizy!”. Jedynym sojusznikiem Pana Maczana był Krzysiu, ukrywający się w pracowni fizycznej. W pewnym momencie drzwi laboratorium tworzyły się z hukiem, a do sali wpadł Puchatek. Nagle zza rogu wyłoniła się Pani Żerko.

            – Kochaniutki, już cię mam! – krzyknęła, idąc w jego stronę chemicznym krokiem.

            – Muszę pogodzić się z potęgą Pani Żerko – odrzekł zrezygnowany Pan Maczan.

            Nim Krzysiu zdążył się zorientować, co się stało, spostrzegł uczniów, zajadających się szynką maczynką.

            A teraz morał tej bajki „Drodzy Nauczyciele, sprawdzajcie testy na czas, aby nie zawieść nigdy nas”.

KLASA 1C

inspiracja: mitologia rzymska

Dawno temu, w antycznym Rzymie, panowała cesarzowa Anna Dańko. Mimo że nie była boginią, wszystkie bóstwa się jej bały. Była władczynią sprawiedliwą i wybitną. Jej jedyną wadą były częste i niekontrolowane ataki złości. Jak dotąd jej napady nie zagrażały bezpieczeństwu. Pewnego dnia wszystko miało się zmienić.

Po nerwowym poranku zapalczywa cesarzowa zerknęła w spis ludności. Okazało się, że ludzie składają okazalsze ofiary bóstwom przedmiotów ścisłych. Jej umysł i ciało uniosły się nieskończonym gniewem. Postanowiła wyrównać rachunki. Wzięła tylko najniezbędniejsze rzeczy. Wśród nich potężny młot Aranea Hominisa (Spidermana), który od niego dostała, gdy leżał na łożu śmierci. Powierzył jej tym samym najpotężniejszą broń na świecie. Nie zapomniała też o pluszowej bestii – Guciu, mającym trzy ziejące ogniem głowy, oraz o egzemplarzu „Pana Tadeusza”, żeby mieć co czytać w podróży. Spojrzała na swój pektoralik i rzekła: „Arrrgghh, pogańska godzina, czas unicestwić bogów ścisłości”. Wyruszyła w drogę. Przemierzając Szczelinę Podpowłokową, spotkała boga chemii – Roberta Świerkowskiego. Ukrywając przed nim swoje prawdziwe zamiary, zaczęła rozmowę.

− Mój towarzyszu, pryncypialny interlokutorze. Mam do ciebie wielką prośbę.

− Tak, cesarzowo?

− Sprowadź mi z krainy Chemii dzban stuprocentowej teobrominy.

− Oczywiście, królowo.

− Zadbaj także o to, aby heros krzepkości – Maciej Gofroń – przygotował dla mnie forsowny trening, przypominający męki Tantala.

− Nie ma sprawy, ale powiedz mi, droga, do czego potrzebne są ci te dobroci?

− Nieważne, prędzej czy później dowiesz się prawdy.

Mimo że cesarzowa nie zdradziła swoich prawdziwych zamiarów bogu chemii, to sprytny i przebiegły alchemik domyślił się, co chce zrobić: zniewolić bogów ścisłości. Po dwóch dniach wędrówki władczyni dotarła do królestwa historii i wraz z bogami tej dziedziny – Jerzym Szawdziańcem i Haliną Durajczyk – ruszyła w dalszą podróż. Po drodze natknęli się na bogów humanistyki – Katarzynę Turnau i Barbarę Sokolińska-Szybowską. Wszyscy razem szli krok w krok odzyskać to, co stracili. W międzyczasie bóg chemii poinformował pozostałe bóstwa przedmiotów ścisłych o dążeniach cesarzowej. Trwały przygotowania, a niedługo później rozegrała się bitwa. Po dniu zaciętej walki nie wyłoniono wygranych. Postanowiono więc nazajutrz urządzić igrzyska – który obóz wygra, ten zadecyduje o podziale ofiar poddanych. W kolejnych rundach wygrywali różni bogowie: w szybkim liczeniu bogini rachowania piśmiennego Beata Bogdańska, w obliczaniu zasięgu rzutu ukośnego bogini fizyki Wanda Jasińska, w pisaniu wypracowania na temat „Pana Tadeusza” cesarzowa Anna Dańko, a teście historycznym bóg historii Jerzy Szawdzianiec. Był remis: dwa do dwóch. Trzeba było przeprowadzić dogrywkę. Na arenę został wpuszczony byk, do którego przywiązana była bogini natury Marlena Duda-Urbańska. Wtedy pewnym krokiem wszedł bóg chemii. Na jego szczęście, zanim domyślił się, co planuje królowa, sprawił jej dzban najlepszej teobrominy. Miał go więc przy sobie. Wypiwszy go, ruszył zabić zwierza. Wszyscy wstrzymali oddech. Z początku alchemik przegrywał, ale gdy teobromina zaczęła działać, szala przechyliła się na jego korzyść. Byk nie miał szans. Po zwycięstwie boga Świerkowskiego nie było już wątpliwości, kto wygrał bitwę. Byli to bogowie przedmiotów ścisłych. Kiedy już chcieli ujarzmić przegranych, zjawił się Cezary Urban – pracowity latarnik, który miał bardzo sowity życiorys. Podsunął im dość niecodzienny pomysł. Skonstatował, że najlepiej będzie, jeśli bogowie się złączą. Rozpoczęła się współpraca. Niedawni wrogowie tworzyli teraz zgraną drużynę: debatowali nad podziałem poddanych, a herosi – woźni Marianowie – budowali budynek. Prace skończyły się pomyślnie. Jako że cesarzowa bardzo się angażowała, została boginią języka polskiego, ale także gorliwości. Poza tym stwierdzono, że Cezary Urban, jako pomysłodawca, zostanie dyrektorem. Bogowie ustalili, że skoro od rozpoczęcia wędrówki cesarzowej do wyłonienia zwycięzców bitwy minęło 13 dni, to efekt ich współpracy musi mieć związek z tą liczbą. I tak oto, w myśl zasady: Zgoda buduje, niezgoda rujnuje, powstała sławetna do dziś Trzynastka – miejsce nauki i zabawy, w którym każdy z bogów przekazuje poddanym wiedzę z najbliższych swoim sercom przedmiotów.

KLASA 1D

inspiracja: „Indiana Jones”

„Urbana Jones i ostatnia olimpiada”

To miał być kolejny zwykły dzień, kiedy Urbana Jones przypomniał sobie, że za chwilę wychodzi ranking Perspektyw. Szybko pobiegł po kawę do Palarni i z niecierpliwością czekał na pojawienie się artykułu. Gdy strona otworzyła się, Jones pobladł, a ambrozja wypadła mu z ręki. „To niemożliwe!”, wykrzyknął. W głowie słyszał tylko głos pana Jakubiaka powtarzający „normalnie zawodówka”. Zawiódł ich. Zawiódł swoich uczniów i polską edukację. Teraz musiał to naprawić…

Urbana Jones przemierzał korytarze, zmierzając w stronę sali nr 9. Kolejny wspaniały rok dla Liceum nr 13. Kolejnych 20 olimpijczyków w klasach D. Z oddali słyszał pana Dzięcioła otwierającego szafę i zdumione westchnienia uczniów. Jedyny w swoim rodzaju kran w szafie zawsze budził podziw, nawet po tylu latach. Wszedł do sali i oznajmił donośnie: „Dzięki Waszym wspaniałym wynikom otrzymaliśmy dotację, która wystarczy na wybudowanie nowego, lepiej działającego kranu”. Uczniowie spojrzeli po sobie niepewnie, nie wiedząc, czy cieszyć się, czy płakać. Ostatecznie jednak stwierdzili, że lepiej jest przypodobać się dyrektorowi i zaczęli klaskać.

To były piękne czasy – powiedział Jones sam do siebie. – Może inni nauczyciele będą mieli pomysły, jak wrócić do dawnej świetności?

Postanowił więc zwołać nadzwyczajną radę pedagogiczną, aby ustalić, co w tej sytuacji zrobić.

Po powiadomieniu pedagogów wszyscy zebrali się w sali 102. Dyrektor wszedł na podniesienie i oznajmił:

– Moi drodzy! Jak pewnie wiecie, spadliśmy na drugie miejsce w rankingu olimpiad. Musimy to naprawić w trybie natychmiastowym. Potrzebuję drużyny, która dowie się, co jest tego przyczyną i natychmiast to unieszkodliwi. Czy są jacyś chętni?

Pan Jodłowski natychmiast podniósł rękę.

– Znam wielu nauczycieli w innych szkołach, mogę być przydatny w zdobywaniu informacji.

Magister Wierzba również się zgłosił. Jones wiedział, że posiada on ogromną wiedzę w przeprowadzaniu badań, co mogło się bardzo przydać. Kiwnął więc głową i ponowił pytanie:

– Czy są jeszcze jacyś chętni?

Wszyscy nauczyciele spojrzeli po sobie niepewnie. Nagle z wielkim hukiem otworzyły się drzwi do sali.

– Ja jestem chętny! Zgłaszam się! – krzyknął dopiero co przybyły pan Andrut, jeden z wuefistów.

– W takim razie mamy już całą drużynę. Pod moją nieobecność na co dzień należące do mnie zadania przejmie reszta dyrekcji – oznajmił dyrektor.

Zaczęli poszukiwania w toruńskim liceum, które zupełnie niespodziewanie podskoczyło rankingu. Jones miał wrażenie, że dyrektor tej szkoły maczał w tym palce. W końcu kto by nie chciał przegonić niepokonanej Trzynastki?

Po cichu weszli do szkoły. Trwała lekcja, co działało na ich korzyść. Przemieszczali się po korytarzach, zmierzając do sekretariatu i gabinetu dyrektora. Bo gdzie ukryć sposób na sukces, jak nie w najbardziej chronionym pomieszczeniu w szkole? Upewniwszy się, że nikogo nie ma w środku, wślizgnęli się do gabinetu, zostawiając uprzednio Andruta na warcie.

– Rozdzielmy się – zaproponował mgr Wierzba – Im szybciej się z tym uwiniemy, tym lepiej.

Szukali długo, jednak nic nie znaleźli.

– Chodźmy stąd, zanim zadzwoni dzwonek i wróci dyrektor – stwierdził pan Jodłowski, spojrzawszy na twarze towarzyszy.

Urbana Jones pokiwał głową.

– Chodźmy stąd. Nic tu nie ma – mruknął, podchodząc do drzwi. Po uchyleniu ich zauważył brak pana Andruta.

– Gdzie on się podział? – spytał sam siebie, uchylając szerzej drzwi.

Pan Jodłowski wyjrzał przez okno. – Tam stoi, koło drzewa. Chodźmy do niego.

Pilnując, aby nikt ich nie zobaczył, wyszli tylnymi drzwiami i podbiegli do widocznie wystraszonego pana Andruta, pod którego okiem wykwitł już siniak.

– Co ci się stało? Czemu nie pilnowałeś drzwi? – pytania padały jedno po drugim, podczas gdy wychodzili z terenu szkoły.

– Jacyś ludzie podbili mi oko, kiedy stałem na warcie. Nie widziałem ich twarzy. Wiem tylko, że na rękawie jednego z nich było napisane SSS. Nie wiem, co to znaczy, ale zaczęli mnie gonić, więc uciekłem. Na szczęście udało mi się ich zgubić! – krzyczał pan Andrut, żywo gestykulując.

Jones pobladł, rozglądając się po twarzach innych. Powinien był się tego spodziewać. W końcu to liceum od zawsze z nimi rywalizowało.

– Szkoła Stanisława Staszica? Ale… To nie trzyma się kupy. Przecież wygrali z nami w tym roku… Wygrali… Teraz wszystko staje się jasne – to oni muszą mieć nasz klucz do sukcesu! Tylko po co nas gonią? Przecież i tak mają pierwsze miejsce…

Pan Jodłowski wzruszył ramionami.

– Bo ja wiem? Ta szkoła zawsze była jakaś szemrana. Muszą mieć gdzieś mapę, która prowadzi do naszego celu. – Spojrzał na swoich towarzyszy. – To co? Wycieczka do Warszawy?

Siedzieli niedaleko szkoły, schowani, aby nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Musieli być jednak czujni. W końcu pogoń siedziała im na ogonie. Przez całą drogę trzymali się w bezpiecznej odległości, jednak nie umknęło to bacznym spojrzeniom naszych bohaterów. Dzień szkolny miał się zaraz skończyć, a to oznaczało, że będą mieli dosłownie chwilę, aby dostać się na teren wrogiej szkoły i odnaleźć mapę, która miała zapewnić Trzynastce powrót na pierwsze miejsce. Kiedy ostatni już uczeń opuścił szkołę, weszli bocznymi drzwiami.

Znalezienie mapy poszło im szybko. Za szybko. Mapa tak właściwie nie była mapą, tylko skrawkami papieru ze współrzędnymi geograficznymi, które mgr Wierzba wstukiwał w GPSa, i numerem „9”. Jones wyglądał przez okno w poszukiwaniu ewentualnych przeszkód w wydostaniu się ze szkoły. Zadowolony, że nie zauważył nikogo, odwrócił się, spoglądając na pozostałych ze zdumieniem wpatrujących się w GPS. Wierzba podniósł głowę.

– Mam dobrą i złą wiadomość. Dobra jest taka, że wracamy do Szczecina. Zła jest taka, że wracamy do Szczecina. Według tego czegoś klucz znajduje się w naszej szkole.

Jones zmarszczył czoło w niedowierzaniu. Spojrzał na współrzędne, na GPS i z powrotem na kawałek papieru. Wszystko się zgadzało. Czy to znaczyło, że niepotrzebnie jeździli po całej Polsce w poszukiwaniu wskazówek? Spojrzał na resztę.

– No, to wracamy. Musimy tam być jak najszybciej, zanim tamci nas znajdą.

Wszyscy pokiwali głowami, po czym wymknęli się ze szkoły. Po drodze co chwilę w lusterku migało im ciemne auto, które bezskutecznie starali się zgubić. Postanowili jednak nie martwić się tym teraz.

Rankiem, kiedy dotarli do Szczecina, postanowili skierować się bezpośrednio do szkoły, jednakże wejście od Felczaka okazało się być dalej w remoncie. Musieli udać się do tylnego wjazdu. Po drodze pana Jodłowskiego oświeciło – musiało chodzić o salę fizyczną, w której urzędował pan Dzięcioł! Tylko co w tej sali było takiego, że szukali tego aż w Warszawie? Głośne rozmyślania przerwał mu głos pana Andruta: „Chyba nas gonią!”.

Wszyscy obejrzeli się za siebie i zauważyli, że faktycznie biegną za nimi pedagodzyz SSS. Wszyscy spojrzeli na Urbanę.

– Co teraz robimy? – spytał mgr Wierzba.

Urbana nie musiał długo myśleć. – Biegniemy. Musimy dostać się do szkoły przed nimi!

Andrut szybko wysunął się na prowadzenie, zostawiając resztę w tyle. Po dobiegnięciu do tylnej bramy szkoły otworzył szlaban, a potem drzwi, żeby jego koledzy mogli szybko wejść do środka. Za chwilę wszyscy wpadli z impetem na korytarz wraz z SSS-mannami depczącymi im po piętach. Wpadli do sali nr 9, po czym natychmiast zatkali uszy. Pan Dzięcioł, zauważywszy ich wcześniej przez okno, przygotował swoją śmiertelną broń. Wszyscy uczniowie wzięli przykład z drużyny, a klucze, którymi nauczyciel rzucił, upadły. Fala dźwiękowa ogłuszyła pościg i zaniosła klucze wprost do rąk Urbany. Ten w trybie natychmiastowym otworzył szafkę z legendarnym zlewem. Różnokolorowe światło otoczyło goniących i zabrało ich z powrotem do Warszawy, jednocześnie oślepiając wszystkich znajdujących się najbliżej.

Urbana Jones westchnął. – Więc to był nasz klucz do sukcesu…

Wszyscy spojrzeli na siebie z radością. Teraz Trzynastka wróci na swoje zasłużone miejsce w rankingu!

Sielanka nie trwała jednak zbyt długo. Na korytarzu rozległy się szybkie kroki i po chwili do sali wparowała nauczycielka historii.

– Cicho wy! Człowiekowi w spokoju prowadzić lekcji nie dacie! – po czym wyszła, trzaskając drzwiami. Wszyscy zaczęli się śmiać. Udało się. Wszystko wróciło do normy.

Urbana Jones siedział w swoim gabinecie, pijąc zasłużoną kawę. Po ich powrocie zostało urządzone przyjęcie, na którym poinformowano, że świetność szkoły została przywrócona, a zlew już na zawsze pozostanie otwarty. Jones uśmiechnął się. Ta akcja przejdzie do historii szkoły, był tego pewien.

Opowiadania pisały i ilustrowały dla Was klasy 7P, 8L, 8M, 8P, 1A, 1B, 1C i 1D.

Korekta: Helena Burdzińska.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.