„Bogactwo to narzędzie wolności, ale pogoń za nim to droga do niewolnictwa.” – recenzja Diuny (2021)

Jeśli jest coś, co można zarzucić dobremu filmowi science fiction, nie jest to na pewno brak monumentalności. Nawet pomimo ogromnej komercjalizacji tego często pomijanego w bardziej prestiżowych nagrodach gatunku, odpowiednio zrealizowany może pochwalić się pewnym klimatem – właśnie tą specyficzną homerycznością, która jest w stanie przykleić widza do siedzenia

Po lekturze dzieła Franka Herberta z 1965 roku (które naprawdę polecam) początkowo sceptycznie podchodziłem do pomysłu adaptowania Diuny. Powieść ta nie stroni bowiem od ukazywania w pełnej okazałości swojego wielkiego imperium, ogromnych konfliktów i niewiarygodnej skali wydarzeń. Jej metafizyczne koncepty, liczne nawiązania do światowych religii (między innymi islamu i buddyzmu), skomplikowane technologie i wizja ludzkości dziesięć tysięcy lat w przyszłości są tak egzotyczne dla wyobraźni, że samo zobrazowanie ich w trakcie czytania stanowi niemałe wyzwanie.

Ekranizacji Diuny podejmowano się łącznie trzy razy. Pierwszy był film Davida Lyncha z 1984 roku, który okazał się jednak komercyjną porażką, co skomentował nawet sam reżyser: Diuna była takim filmem studyjnym. Nie miałem wersji końcowej. Krok po kroku podświadomie szedłem na kompromisy.

Następnym takim przedsięwzięciem był miniserial Johna Harrisona z 2000 roku (oraz jego kontynuacja z 2003 – Dzieci Diuny). Został on odebrany o wiele lepiej i przyznano mu nawet dwie nagrody Emmy. Jednak przez krytyków uznany został za zbyt wierny powieści, a pewne dłuższe momenty, niedostosowane do realiów kinowych, sprawiały, że jego fabuła chwilami bywała monotonna.

Ostatnia i największa z tych prób nadeszła jednak 21 lat później.

Diuna (2021)

W 2016 roku studio Legendary Entertainment uzyskało prawa do nakręcenia Diuny, a rok później jako reżysera zatrudniło Denisa Villeneuve’a, znanego przede wszystkim z pracy nad znakomitym filmem Blade Runner 2049 oraz nagrodzonego Oscarami w kategoriach najlepsze zdjęcia i najlepsze efekty specjalne. Wyraził on ogromny zapał do projektu, wyznając, że praca nad adaptacją Diuny była przez długi czas jego marzeniem. Kolejny rok Villenueve spędził na pisaniu scenariusza, a jego realizację ostatecznie rozpoczął 18 marca 2019 roku.

Film miał dwie premiery: 3 września 2021 roku w Wenecji oraz 22 października na świecie (w tym także w Polsce, co jest nieczęsto spotykanym zjawiskiem). Sam obejrzałem go dość niedawno, lecz udało mi się rozpocząć seans bez większych spoilerów. Nie wiedziałem więc, czego się po nim spodziewać.

Akcja filmu toczy się w 10191 roku. Książę Leto I Atryda (Oscar Isaac), władca pokrytej rozległymi oceanami planety Caladan, otrzymuje od Imperatora Shaddama IV lenno w postaci nieprzyjaznej Arrakis, zarządzanej dotychczas przez skłóconych od lat z jego rodem Harkonnenów. Wartość pustynnego świata jest jednak większa niż mogłoby się wydawać – jest on bowiem jedynym źródłem wykorzystywanego w podróżach międzygwiezdnych melanżu. Widząc intrygę kryjącą się za tymi wydarzeniami, władca chce wspomóc się poprzez zawarcie sojuszu z pustelniczym ludem Fremenów, zamieszkującym Arrakis. Paul Atryda (Timothée Chalamet) to syn i następca księcia Leto. Miewa on dziwne sny o nieznanej mu fremeńskiej dziewczynie (Zendaya) i własnej śmierci. Jego matka (Rebecca Ferguson) ujawnia, że ciąży na nim wielkie, wykraczające poza jego rozum, przeznaczenie. Kiedy przeciwne sobie siły ścierają się o wartościowy zasób, Paul musi zmierzyć się z przeciwnościami i odkrywającym się przed nim losem, by uratować swoje dziedzictwo.

Bardzo zdziwiła mnie wprowadzająca w fabułę początkowa sekwencja Diuny, ponieważ tak przypominała zwiastun, że z początku myślałem, że na ekranie puszczana była reklama. Sam film budzi w widzu zaciekawienie, a jego klimat tworzy przejmujące, wbijające w fotel napięcie. Cechuje go również klasyczny dla gatunku podziw dla ogromnych, monumentalnych scenerii.

Produkcja ma niecodzienną strukturę fabularną. Diuna jest bowiem dość obszernym monomitem, z czym Villenueve nie chciał walczyć. Film kończy się zatem w momencie, kiedy bohatera dopiero pożera wieloryb. Budzi to w widzu pewne uczucie, podobne do tego, jakiego może doświadczyć na koniec Imperium Kontratakuje (1980) – świadomość tego, że widziane przez niego wydarzenia stanowią jedynie początek czegoś wielkiego. Czuje on przy tym pewną ekscytację przed kontynuacją filmu, lecz tym samym ma wobec niej ogromne oczekiwania.

Aktorami w filmie są gwiazdy najwyższego szczebla, lecz czapki z głów należy zdjąć dla Timothéego Chalameta, który nie dał się zjeść wielkim kadrom i ujmującym widokom w tle. Jego charyzma, mimika i kunszt aktorski stoją na najwyższym poziomie, a on sam oddaje świetnie postać Paula Atrydy. Pozytywnie zaskoczony byłem również wystąpieniem Jasona Momoa, który wyśmienicie pasował do roli Duncana Idaho.

Muzykę do filmu napisał weteran branży Hans Zimmer, lecz nawet w porównaniu z jego poprzednimi pracami, jest ona unikatowa i przepiękna. Miesiącami tworzył nowe, ciekawe kompozycje, a nawet całe instrumenty, aby nadać utworom pozaziemskiego brzmienia. Uzyskał je dzięki spirytualnym szantom i śpiewom, przeplatanym z bliskowschodnimi i orkiestralnymi elementami, a nawet dudami (pieśń domu Atrydów). Słychać i czuć w nich pasję autora, który sam jest wielkim fanem powieści Herberta.

Zdjęcia wykonał Greg Fraser, znany ze swojej pracy przy Rogue One (2017). Kręcone były w Jordanie, Norwegii, Arabii Saudyjskiej i na Węgrzech. Użyte przy nich zabiegi pomagają w pełnym oddaniu widowiskowych scenerii w szerokich ujęciach – spośród nich film zdominowany jest głównie przez totalne i ogólne. Przez większość czasu widz pozostaje oddalony od bohaterów, co nadaje każdemu zbliżeniu powagi i zaznacza jego rolę. W filmie nie brakuje również efektów wizualnych (w trakcie tworzenia wytworzono ponad 2000 takich ujęć). Wykonane są one jednak w sposób dość unikatowy – zamiast greenscreena użyto bowiem płótna w kolorze ciemnobeżowym, co nadaje odbijającemu się światłu realistycznej barwy i pozwala między innymi na pozostawienie w oknach szyb (zazwyczaj są one usuwane i dodawane w postprodukcji, co może skutkować nierealistycznym wyglądem). Fraser w interesujący sposób zrealizował również oświetlenie przy eksplozjach, decydując się na praktyczne efekty, które jeszcze bardziej dodają zdjęciom realizmu.

Uznaję Diunę za wzorowy przykład tego, jak powinno adaptować się teksty literackie na ekrany kin. Denis Villenueve pozostaje wierny źródłu i zachowuje do niego należyty szacunek, wytwarzając przy tym własną, ciekawą wizję świata powieści. Kunszt aktorski stoi na najwyższym poziomie, a występy wspomaga piękna, nowatorska i awangardowa muzyka Zimmera, połączona z realistycznymi, pięknymi efektami specjalnymi. Film ten, mając ogromny budżet, nie przerodził się w komercyjny cash grab, lecz przypomina bardziej passion project zespołu ludzi wkładających w jego realizację swoje dusze. Uznanie Diuny za jednego z największych tegorocznych kandydatów do Nagrody Akademii Filmowej za najlepszy film byłoby niedopowiedzeniem, bo zapisze się ona niewątpliwie na kartach historii jako przykład mocy osób w pełni zaangażowanych w to, co tworzą.

Reżyseria: 9.5/10

Realizacja wizualna: 9/10

Aktorstwo: 8/10

Zdjęcia: 9.5/10

Muzyka: 10/10

Całość: 9.5/10

Diunie szczegółowo przyjrzał się dla was Jakub Szymczak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.