24.02
Zadzwonił budzik. Zaczął się kolejny mglisty, lutowy poranek, a więc śniadanie i mundurek na siebie. Po szybkim zerknięciu w telefon wszystko było jasne – w Ukrainie rozpoczęła się wojna.
Choć pogłoski o nieuchronnym nadejściu inwazji i kumulacji wojsk rosyjskich nieopodal granicy wisiały w powietrzu od kilku tygodni, wszyscy z naiwną nadzieją wierzyliśmy, że ten moment nie przyjdzie. Przyszedł. Rosjanie ponownie wkroczyli na ukraińskie ziemie.
Tego dnia na twarzach każdego z nas malował się niekłamany niepokój. Szybko przeistoczyło się to w chęć działania. Podjęliśmy pomoc w takim zakresie, w jakim tylko byliśmy w stanie, będąc oddalonym o 1500 km. Zdawałoby się, że to niemało. Przełom lutego i marca minął nam więc na organizacji zbiórek, chodzeniu na manifestacje, lecz przede wszystkim na rozmawianiu o agresji. Ochoczo śledziliśmy każdy news przewijający się nam przez uszy. Temat wojny nie schodził z ust.
W teorii kojarzyliśmy jej wygląd. Oglądaliśmy filmy, chodziliśmy na lekcje historii i graliśmy w Battlefielda. Nasze wyobrażenia od tamtego czasu zostały szybko zweryfikowane. Doniesienia o okrucieństwie Rosjan szokowały, a przychodziły nie tylko z pola walki, ale również od ludności cywilnej. Z perspektywy czasu mówimy o koszmarze, w którym szacuje się, że śmierć poniosło już aż 100 tys. ukraińskich żołnierzy i ok. 40 tys. cywilów. Wielu straciło dach nad głową. Wielu zostało rannych.
Czas płynął. Temat wojny z ust powoli schodził. Każdego dnia jednak karabiny grzmiały w Ukrainie. Pomimo tego bierność społeczeństwa rosła. Naturalnie, wielu nieustannie wspierało Ukraińców i wspiera nadal (chwała im za to), lecz akcji organizowano coraz mniej, a upór w nagłaśnianiu terroru inwazji spadał. Podejście społeczeństwa coraz częściej przybierało kształt kibicowania armii ukraińskiej, tak, jakby to była drużyna sportowa – kontrataki przysparzały o drobny uśmiech, a okrucieństwo przechodziło koło ucha. Jak to jest, że w rok przyzwyczailiśmy się do tego, że w Ukrainie dochodzi do mordów, gwałtów i wyczerpujących starć?
W tym całym rozgardiaszu zaczęły pojawiać się karygodne zachowania. Kątem ucha słyszy się pytania “czy to jeszcze Polska?” i inne wyrazy sugerujące niechęć do pomocy. Gdybym miał scyzoryk w kieszeni, z pewnością często by się otwierał. Przejawy apatii i interesowności podwójnie kłują Ukraińców, którzy tylko uciekają przed okropieństwem.
Mija rok od początku wojny. Czy po takim czasie nadal wszyscy jesteśmy zdolni do solidarności, empatii i bezinteresownej pomocy? Czy możemy zrobić coś więcej niż tylko potupać nóżką?
24.02.2022 wspominał dla Was Adam Koczocik