„Najlepszy” nałóg – o pracoholizmie
Jest środek nocy i siedzę nad książkami. Nie mogę iść spać. Bo jeszcze muszę przeczytać dwa rozdziały, napisać kilka stron, odrobić tyle zadań. To nie tak, że mam coś na jutro, po prostu muszę wyrobić moją dzienną porcję lekcji. Co, jeśli nie? Czemu muszę to zrobić dzisiaj?
Bo jeśli nie zrobię wystarczająco, to będę musiała zrobić jutro, a to nie tak, że będę miała dzień wolny. Nie ma dni wolnych. Praca się nawarstwia codziennie, codziennie przychodzi więcej. A jak wpadnę w zaległości, to się nie uda. Nie uda się osiągnąć celu. A jeśli nie osiągnę celu, to będę nieproduktywna. Będę leniwa. Te dwa słowa rządzą moim światem – produktywność i leniwa. Pierwsze stanowi o całej mojej wartości, drugie to mój największy lęk. Bo jeśli będę leniwa, będę rozczarowaniem. Nie tego ode mnie oczekują, zawsze oczekują więcej. Zawsze jest za mało. A ja tak strasznie nie chcę być rozczarowaniem, tak się boję być rozczarowaniem. Bo jeśli będę rozczarowaniem, to będę bezwartościowa. Więc – jeśli nie zrobię tych zadanek, jeśli nie napiszę tej pracy na czas, jeśli nie przeczytam tego podręcznika dzisiaj, zanim budzik zadzwoni o 6:30 i trzeba będzie iść do szkoły – będę bezwartościowa. Będę nikim.
Jeśli cokolwiek z tego brzmi znajomo, jeśli cokolwiek takiego działo się w twojej głowie, istnieją spore szanse, że jesteś pracoholikiem/pracoholiczką. A co najmniej masz niezdrową relację z pracą.
Czym właściwie jest pracoholizm? Istnieje ogrom definicji, często sprzecznych ze sobą nawzajem. Określa się go jako uciekanie od emocji czy życia w pracę, nieustanne myślenie o pracy, kompulsywną potrzebę zyskiwania aprobaty i poczucia gratyfikacji. Myślę, że najłatwiej ująć to tak – problem zaczyna się od momentu, w którym uzależniasz swoje poczucie wartości od pracy, od produktywności. Od momentu, w którym nie potrafisz odpoczywać, bo masz poczucie winy, że nie pracujesz. Od momentu, w którym to staje się najważniejsze, pożera całe twoje życie. I nie musi być to wcale pracoholizm, a co najmniej nie musisz tak tego określać. Nazwanie czegoś konkretnie może jednak bardzo pomóc – bo zorientowanie się, że masz problem, jest najtrudniejszym, ale i najważniejszym krokiem.
Pracoholizm to choroba cywilizacyjna, która oplata cały nasz świat bardzo silnymi więzami. Jest to problem, który może pojawić się wszędzie, a coraz częściej pojawia się u coraz młodszych osób – a więc uczniów. W naszym społeczeństwie, w Polsce, wciąż nie traktujemy zdrowia psychicznego wystarczająco poważnie – dlatego właśnie powinniśmy zaczynać jak najwięcej konwersacji na jego temat, normalizować to, że mamy z nim problemy. Zwłaszcza, kiedy mówimy o pracoholizmie, który w Trzynastce może pojawiać się częściej niż w innych szkołach. Dlatego, jako osoba od początku liceum zmagająca się z pracoholizmem, postanowiłam porozmawiać z innymi uczniami, którzy mają ten sam problem bądź szeroko pojęte niezdrowe podejście do pracy, i wraz z nimi poszukać odpowiedzi na to, skąd wśród nas pracoholizm, jak on wygląda, czym skutkuje i jak możemy z nim walczyć.
Przede wszystkim, pracoholizm często wynika z problemów z poczuciem własnej wartości. Trzynastka to zdecydowanie nietypowy, bardzo hermetyczny zbiór ludzi, którzy w wielu przypadkach nie odnaleźliby się nigdzie indziej. Tak wielu z nas było „kujonami” przed przyjściem tutaj, tak wielu z nas nie pasowało do swoich poprzednich środowisk. A takie doświadczenia zostawiają rysy na naszym poczuciu własnej wartości, zwłaszcza jeśli ich nie przepracujemy. Ciągle chcemy udowodnić, że pasujemy, że przynależymy, a jak lepiej to zrobić, niż stać się twarzą słynnego trzynastkowego sukcesu? Zapominamy, że każdy z nas jest wyjątkowy i ma ogromną wartość niezależnie od wyników.
Nawet jeśli nie miałeś/aś wcześniej problemów z samooceną, często pojawiają się też one już na miejscu. W szkole, w której zostaje zebrane tak wiele uzdolnionych osób, nietrudno zawsze czuć się od wszystkich gorszym. Wszyscy usłyszeliśmy to samo na początku – „musicie się przyzwyczaić, że już nie będziecie najlepsi”. Jednak przyzwyczaić się nie jest tak prosto, zwłaszcza, że w tle głowy szumi myśl – „ale ktoś przecież musi być najlepszym też tutaj”. Jedna z osób, z którymi rozmawiałam, opowiada: Nie jestem w stanie odczuwać satysfakcji z pracy w szkole, dlatego, że wiem, że jestem w środowisku osób wysoko uzdolnionych, nieprzeciętnie na tle społeczeństwa. Po prostu dostrzegam, że ja tu się nie będę wyróżniała. Nie będę tak dobra wśród nich. Nie będę spełniała oczekiwań. Nadal traktujemy ową nieprzeciętność jako standard.
Jako zbiór uzdolnionych osób z oczywistych powodów odnosimy częściej sukcesy, zwłaszcza że jednym z zadań szkoły jest możliwie zachęcać nas do nich i nam je umożliwiać. Jednak zamiast doceniać je i celebrować, często przyjmujemy pozycję, że są one standardem, a nawet wymaganiem. Pracoholizm to jedyny nałóg, którym się chwali, „czysty nałóg” – kto by nie chciał pracownika pracoholika, a więc, analogicznie, ucznia pracoholika? Maszyny do olimpiad? U nas w szkole pracoholicy wiszą na ścianach w złotych ramach. Oczywiście, nie każdy olimpijczyk jest pracoholikiem, jednak często traktujemy ich wyjątkowe uzdolnienia jako coś, co każdy z nas powinien mieć. Jako obowiązek. Gdy pierwszy raz przyszłam do Trzynastki jeszcze przed gimnazjum, jako dwunastoletnie dziecko, patrzyłam wielkimi oczami na te złote ramy i już wtedy wiedziałam – zrobię wszystko, żeby być jedną z nich.
I często problem polega na tym, że faktycznie robimy wszystko.
Stawiamy sobie sami niemożliwie wysokie wymagania, organizujemy ten „wyścig szczurów”, z którego tak często się śmiejemy, w naszych własnych głowach. Uczennica, z którą rozmawiałam, mówi to tak: Jedyną osobą, na której chcę zrobić wrażenie, jestem tylko ja. Jestem swoim własnym krytykiem, ja oceniam swoją pracę. I jeśli ja nie jestem z niej usatysfakcjonowana, to żadne miłe słowa nic nie zmienią. Często te już wysokie poprzeczki, w wielu przypadkach uwarunkowane presją ze strony rodziców, podwyższamy pod wpływem rówieśników. Każdy z nas miał taką rozmowę, najzwyklejszy dźwięk w murach Trzynastki – „„ach, dzisiaj zarwałam nockę, robiłam takie i takie zadanka, napisałam to i to, dokończyłam to i to”. „O, jak idziesz do żabki, to kupisz mi energola? Bo znowu spałem trzy godziny, no wiecie, musiałem się uczyć, wiecie, olimpiada”. Często nieświadomie czerpiemy dumę z tego, że narażamy swoje zdrowie na rzecz pracy, normalizujemy, a wręcz gloryfikujemy to. Osoba, która „zarywa nockę”, wyznacza poniekąd standard, w jakiś sposób, zazwyczaj nieświadomie, chwali się swoim lekceważeniem własnego zdrowia. A jej rozmówcy tak często myślą – „jestem tak leniwy/a, pracuję mniej, coś jest ze mną nie tak”. Kiedy pytam jedną z moich rozmówczyń, czy przeżyła coś takiego, odpowiada: Tak, wielokrotnie czułam się zobowiązana pracować tyle samo, kiedy ktoś chwalił się pracoholicznym, niezdrowym podejście. I czułam się źle, że spałam aż sześć godzin, a mogłam przespać cztery i zrobić dodatkową stronę zadań z matmy. Że spałam w ogóle, kiedy koleżanka nie spała w ogóle i nie musiała zgłosić nieprzygotowania na polskim. Myślę, że tutaj nie da się nie mieć poczucia winy. Inna osoba mówi: Mam wrażenie, że większość moich znajomych, często nawet nieświadomie, żyje w kulcie produktywności. Wywieramy na samych sobie i na wszystkich dookoła niewyobrażalną presję. Nie oskarżam tutaj tych osób – Bóg wie, że sama jestem jedną z nich – ponieważ nie robią tego, by pogorszyć poczucie wartości innych. To sposób, w jaki rozmawiamy, wydaje nam się zupełnie naturalny, jednak w ten sposób nieświadomie utrwalany krzywdzący tok myślenia. Zawieszamy poprzeczkę.
Ta poprzeczka jest jak domino, rusza w naszych głowach cały ciąg złych myśli, a często jesteśmy zbyt zmęczeni, żeby go zatrzymać. Szybko rodzi się poczucie winy, które uniemożliwia nam odpoczynek. O swoim doświadczeniu opowiada kolejna moja rozmówczyni, reflektując na tym, jak wyglądało to u niej w okresie najgorszego samopoczucia i jak wygląda teraz: Początkowo próbowałam dbać o swoje relacje, ale na każdym spotkaniu stresowałam się nauką i nie mogłam się w pełni z niego cieszyć; patrzyłam na zegarek, pilnowałam dokładnie czasu, żeby tylko nie być za długo poza domem. W pewnym momencie byłam na tyle przytłoczona, że nie miałam siły odpisywać na Messengerze, czy rozmawiać przez telefon. Przez ciągłe sagowanie bardzo zaniedbałam przyjaciół i znajomych, z częścią straciłam nawet kontakt.
W tym momencie nadal nie umiem wypoczywać przez dłuższy czas, nie wyobrażam sobie dnia bez zrobienia czegoś. Mimo, że obejrzenie filmu w weekend, czy rozmowa z kimś sprawiają o wiele więcej radości niż kiedyś, to wciąż wiążą się z pewnego rodzaju stresem i myślami, że inni w tym czasie robią coś produktywnego, że coś osiągają, a ja nie, że nie jestem wystarczająca ani ambitna.
Jak widać, porównywanie się do innych gra ogromną rolę w budowaniu niezdrowej relacji z pracą. Wciąż zapominamy, że nie jesteśmy w zwykłym środowisku – jesteśmy w miejscu, gdzie każdy z nas ma swoje własne, unikalne zdolności, własny tryb pracy. Nie każdy odniesie sukces w liceum, to po prostu niemożliwe. Ale tak wiele z nas czuje się zobowiązanych. Jak to ujęła kolejna osoba: Bo jeśli nie będę pracowała tyle, co inni, nie będę pracowała wystarczająco. Jeśli nie będę miała takich osiągnięć, co inni, to znaczy, że się obijam, że nie jestem wystarczająco dobra i mądra. Bo skoro tyle pracuję, a nie mogę nic osiągnąć, to znaczy, że nie jestem zdolna. A jeśli jestem zdolna i nie mogę nic osiągnąć, to znaczy, że jestem leniwa.
„Leniwa” czy „leniwy” to słowo, które przewijało się w wielu moich rozmowach – jest to słowo, które rządzi także moim światem. Chociaż staram się pozwalać sobie na odpoczynek, staram się rozumować racjonalnie, że muszę odpoczywać, tak często, gdy opadam już kompletnie z sił, gdy ręce drętwieją mi na klawiaturze, gdy już osuwam się na kanapę, nie mogę zasnąć, bo przed oczami płynie mi lista rzeczy do zrobienia, a w głowie zapętlona w nieskończoność, zawsze obecna w tle playlista, składająca się z tylko jednego konkretnego głosu mówiącego jedno słowo: „leniwa, leniwa, leniwa, leniwa”.
Właśnie tak uzależniamy nasze poczucie własnej wartości od naszej produktywności – a za produktywność uznajemy tylko to, co wiąże się z nauką i wymiernymi korzyściami. Jak powiedziała jedna z moich koleżanek z klasy: Jak czytacie książkę, która was ciekawi, albo robicie coś, co sprawia wam radość, to też jest wartościowe i też jest produktywne, ponieważ efektem jest wasze szczęście. Jednak czasem trudno nam to zobaczyć w ten sposób. Uczniowie opowiadają: Ciągle przychodziły myśli, że jeżeli nie zrobię czegoś idealnie, na 100%, nie powtórzę wszystkiego, to dostanę złą ocenę, będę niewystarczająca, będę nikim. Czułam frustrację za każdym razem, kiedy nie wychodziła mi jakaś większa liczba zadanek z matematyki czy fizyki, czasami kończyło się to długotrwałym lękiem, a nawet atakami paniki. Kolejna osoba mówi: Często zaczynam panikować, gdy nie wychodzą mi proste zadania, które innym nie sprawiają większych trudności albo które powinienem „mieć pod kontrolą”, czuję się wtedy jak zmarnowany przypadek, który nie wie co właściwie robi albo czy cokolwiek umie. O poczuciu kontroli wspomina też inna osoba: Wcześniej faktycznie było tak, że uzależniałam swoją wartość od ilości pracy, jaką wykonałam, czyli w momencie, w którym nie zrobiłam tyle, ile bym chciała, to czuję się… no, nie chcę mówić gównem, ale czuję się niezorganizowana, nieogarnięta, mam wrażenie, że nie mam kontroli nad swoim życiem, że wszystko się rozpadnie, że nie zdążę z niczym.
Prawda jest taka, że często uciekamy w pracę od naszych problemów i emocji. Bo ten mały świat, świat zadanek, notatek i podręczników, jest czymś, co możemy kontrolować. Kiedy wszystko inne zawodzi, to zawsze na nas czeka. I można w tym znaleźć jakiś komfort, zwłaszcza w czasie tak trudnym jak obecny. Jednak nie powinniśmy butelkować w sobie naszych problemów, zduszać ich pod nawałem pracy. Inna osoba, z którą rozmawiałam, objaśniała mi jedną z korelacji między pracoholizmem a zaburzeniami odżywiania [których jest bardzo wiele, do czego jeszcze wrócę]: Przegrana z własnym głodem, przekroczenie i tak już zaniżonego limitu kalorii sprawiają, że taka osoba czuje się słaba, bezsilna. Wiecznie daleki od ideału obraz własnego ciała albo paraliżuje i wpędza w poczucie jeszcze większego żalu albo niezdrowo motywuje. Kiedy wiem, że przegrałam z nim walkę, próbuje poczuć się silna, uciekam się w pracę. Myślę, że gdy zawiodłam samą siebie na tym polu, to może nawet minimalny sukces szkolno/naukowy, pozwoli mi poczuć coś co jest mi praktycznie obce- satysfakcję i spełnienie, z tego co robię jako człowiek.
Wielu osobom z niezdrową relację z pracą często jednak nie jest dane nawet uciec w pracę. U większości moich rozmówców pracoholizm nie objawia się tak jak u mnie – czyli jako nigdy niekończące się, codzienne wykonywanie ogromu pracy z dławiącego poczucia winy czy obowiązku. Znacznie częściej rozmawiałam z tzw. „pracoholikami bulimicznymi” – a więc osobami, które na tyle stresują się pracą, że nie są w stanie się nie zająć aż do deadline’a, odkładają ją na ostatnią chwilę, prokrastynują, aż do terminu zostaje tylko kilka godzin. W dobie lekcji online to szczególnie problematyczne. Jedna z tych osób opowiada: Szczerze, nie potrafię nawet jasno wskazać, kiedy zorientowałam się, jak niezdrowe jest moje podejście. Dalej nie czuję, że mogę określać siebie jako pracoholiczkę — wydaje mi się, że nie zasługuję na to miano, bo przecież nie jestem uzależniona od samej czynności, jaką jest praca. A mimo to, uzależnione są od niej zarówno moje myśli, jak i poczucie własnej wartości. Mogę prokrastynować całymi dniami, ale nie zrobię niczego konkretnego, bo moje myśli ciągle krążą wokół pracy i nauki. Nie poczytam książki czy nie pójdę na spacer, gdy powinnam przecież pracować, ale będę godzinami siedzieć przy telefonie, byleby od tego uciec. Kolejna osoba dopowiada, zapytana o to, czy umie odpoczywać: Często łapię się na tym, że kiedy chcę zrobić coś dla siebie, od razu nasuwa mi się myśl, że mogłabym robić w tym czasie coś do szkoły, przecież jak się tylko postaram, też mogę zrobić z pracy rozrywkę. Zazwyczaj kończy się to stresującą bezczynnością albo próbami odwrócenia uwagi, zarówno od ilości pracy, jak i od faktycznie sprawiających przyjemność form wypoczynku. Za pracę zabieram się dopiero wtedy, kiedy jestem pod taką presją czasu i własnych wyrzutów sumienia, że zrobienie zadań jest kwestią “teraz albo nigdy”. Sprawia to, że poczucie winy tylko narasta i prowadzi do utworzenia powtarzającego się schematu myślowego, z którego bardzo ciężko wyjść. Oczywiście bardzo intensywnie z tym walczę, w czasie lockdownu nawet skuteczniej niż w zwykłych okolicznościach, jest to jednak nadal stały problem.
Nie trzeba pracować non stop, żeby być pracoholikiem. Zresztą, nasze postrzeganie pracoholizmu jest bardzo zaburzone – co jest tylko jeszcze kolejnym powodem, dla którego powinniśmy zacząć o tym rozmawiać. W kilku moich rozmowach przewinęło się niezwykle niepokojące zdanie – „chciałbym/chciałabym być pracoholikiem”. Zapytana o wyjaśnienie, skąd to pragnienie, jedna z tych osób odpowiada: Więc odnosząc się do twojego pytania – faktycznie chciałabym czasem być pracoholiczką, działa to chyba na zasadzie zazdrości o łatwość i systematyczność w pracy, o jej efektywność. […] Produktywność bywa często nawet miarą wartości, i mimo, że zdaję sobie sprawę z toksyczności pracoholizmu, takie skrajne zachowanie podświadomie niesie obietnicę poczucia bycia wystarczającym. […] Może właśnie w tym jednym aspekcie czułabym się wystarczająca, czułabym, że faktycznie robię wszystko, co w mojej mocy. Może zyskałabym większy szacunek we własnych oczach. Ktoś inny mówi z kolei: W środowisku szkolnym zdarzyło mi się zetknąć nie raz z osobami, które wprost mówiły, że pracoholizm jest dobry, że dla osoby ambitnej powinien być celem. Gdy najbliższej osobie, podobnie jak ja walczącej z niezdrowym stosunkiem do pracy, powiedziałam o swoim problemie, odparła, że przecież „na Lidze Bluszczowej są sami pracoholicy”. Ale takie podejście to tylko czubek góry lodowej.
Jednak to nie jest pracoholizm. Pracoholizm nie pozostawia miejsca na satysfakcję z pracy – często wyrasta on z autentycznej pasji do nauki, ale tak naprawdę, ostatecznie ją zabija. Pracoholik nie uczy się dla przyjemności, pracoholik uczy się, żeby wreszcie zagłuszyć poczucie winy, żeby zagłuszyć niekończącą się listę wyrzutów i obelg wobec samego siebie. W okresie mojego najgorszego samopoczucia, nie czerpałam niemal żadnej radości z nauki – kiedy nie udało mi się zrobić wszystkiego, co zaplanowałam, czułam się obrzydliwie sama ze sobą i nienawidziłam samej siebie, miałam regularne ataki paniki z tego powodu. A nawet kiedy się udało, wiedziałam, że zawsze, zawsze mogłam zrobić więcej.
Pracoholizm wysysa też radość z sukcesów. Kiedy wreszcie udało mi się osiągnąć to wszystko, na co pracowałam, na wiadomość o wygranej zareagowałam… kolejnym atakiem paniki. Dlatego, że w tyle zawsze miałam setki niedokończonych list „do zrobienia”, tyle rzeczy, które mogłam zrobić, a które na pewno inni zdążyli. Miałam tylko jedną myśl – „nie zasłużyłam na to”.
Nie ma takiej liczby zadanek, prac i tytułów olimpijskich, które wypełnią dziurę, jaką wyrywa w człowieku uzależnienie swojej wartości od „produktywności”. Nigdy nie będzie wystarczająco. Żadna olimpiada nie sprawia, że przestaniesz postrzegać siebie jako głupiego/głupią, jeśli to wszystko wypływa z twoich własnych problemów z samooceną. Ponieważ pracoholizm tak często jest symptomem czegoś innego, trzeba zdiagnozować, co powoduje go u ciebie, co go nasila. I teraz, kiedy po kilkumiesięcznej terapii przepracowałam swoją motywację, kiedy pracuję w wspierającym, wyrozumiałym i traktującym mnie jak wartościową osobę środowisku, czuję większą radość z każdego wykonanego zadania niż z całej pracy, jaką zrobiłam wtedy.
Jednak pracoholizm nie zabiera tylko radości z pracy – często zabiera też zdrowie. Jedna z osób, z którymi rozmawiałam, wyjaśnia: Pracoholizm to bardzo duża presja psychiczna, która wywołuje świadomy lub podświadomy stres, często związany z perfekcjonizmem. Od stresu będą wychodziły wszystkie inne skutki. Stres może rozwinąć syndrom jelita drażliwego, co jest popularne wśród uczniów Trzynastki. Oczywiście, to będą też wszelkiego rodzaju huśtawki nastroju. Sen jest często ograniczony do kompletnego minimum. Żeby pracować efektywniej i lepiej, trzeba jednak spać – chodzi o zdolność regeneracyjną mózgu, żeby wszystko się odnowiło, żebyśmy mogli dalej działać. To wszystko będzie nasilało obniżony nastrój, który prowadzi do różnych niepotrzebnych myśli, które mogą skumulować się nawet w depresję. Przemęczony, zestresowany umysł nie będzie filtrował dobrze żartobliwych komentarzy, ale będzie brał wszystko dosłownie i do siebie, ze względu na perfekcjonizm i stres, że nie robię tego, co inni. Każda taka żartobliwa uwaga będzie kolejną szpileczką, która będzie przeszkadzała w pracy, blokowała umysł. Kolejna osoba dzieli się swoim doświadczeniem: Paradoksalnie, mój niezdrowy stosunek do pracy staje się jeszcze skrajniejszy w trakcie lekcji zdalnych, więc od marca pojawiły się u mnie naprawdę liczne problemy zdrowotne, których wcześniej nie miałam. Moja skóra nigdy nie wyglądała gorzej, mam wieczne rewolucje żołądkowe. Czuję straszne napięcie w ciele, którego nie mogę w żaden sposób się pozbyć.
Od nieustannego poczucia wyczerpania, chyba najpowszechniejszego objawu stresu przekładającego się na zdrowie, często wychodzą dalsze problemy psychiczne. Pierwszy raz, kiedy zdałam sobie sprawę, że moja relacja z nauką już jest niezdrowa był przy zarwaniu całej nocki, żeby skończyć pisać sprawozdania z laboratorium i nauczyć się na wszystkie sprawdziany. Później zaczęłam się gorzej czuć – przyszło chroniczne zmęczenie, problemy z zasypianiem i senność w ciągu dnia, brak sił i narastający smutek, mówi kolejna z moich rozmówczyń. Problemy zdrowotne wynikające ze stresu są często dużo trwalsze i groźniejsze, niż mogą się wydawać. W moim przypadku, od nieświadomego zaciskania zębów w chwilach zdenerwowania wyszła masa skomplikowanych problemów – z ramionami, z szyją, z kręgosłupem, migrenami – co wymagało intensywnej fizjoterapii przez miesiące.
Jeszcze jedną rzeczą, którą może nam zabrać pracoholizm, są nasze relacje. Zostało to już wspomniane wyżej – często jesteśmy zbyt zmęczeni, żeby komuś odpisać, zbyt zestresowani, żeby dobrze bawić się na spotkaniach towarzyskich, randkach czy imprezach. Jedna z osób, z którymi rozmawiałam, żyjąca w bezpośrednim otoczeniu pracoholika, przypomina: Jak się okazuje, cierpiącym nie jest jedynie sam pracoholik. Skutki ciągłej potrzeby wykonywania zadań odczuwają zarówno znajomi, współpracownicy, rodzina, jak i jakiekolwiek osoby bliskie. Udowodniły to między innymi przeprowadzone badania, które wskazały pracoholizm jako jedną z głównych przyczyn rozpadu małżeństw.
W głowie pracoholika spędzanie czasu z ukochaną osobą czy przyjaciółmi może szybko zmienić się w marnowanie czasu – bo w końcu mogłabym teraz pracować, prawda? Jakie wymierne korzyści będę miała z pójścia z przyjaciółkami na zakupy czy do kina? Nowe ubranie za mnie matury nie napisze. A może, gdybym poświęciła jeszcze więcej czasu na naukę, a nie na znajomych, zrobiłabym tego laureata? W momencie, w którym w mojej głowie pojawiły się takie myśli, wiedziałam już, że mam ogromny problem. I że potrzebuję pomocy, że muszę coś z tym zrobić. Takie myśli pojawiały się także w głowach moich rozmówców.
Jeśli Ty też widzisz w sobie problemy opisane przeze mnie czy przez moich rozmówców, nawet jeśli nie uważasz się za pracoholika, naprawdę warto sięgnąć po pomoc. Nawet jeśli nie widzisz jeszcze, jak destrukcyjna jest dla sytuacja dla Ciebie, pomyśl o tym, jak krzywdząca jest dla innych. Pracoholicy zaniedbują przyjaciół i rodzinę, odpychają ich, nawet nieświadomie. Nie możesz faktycznie być obecnym podczas spędzania czasu z nimi, gdy ciągle myślisz o pracy.
Ponadto, pracoholizm wcale nie jest produktywny. Oprócz tego, że niszczysz swoją własną satysfakcję z pracy, doprowadzasz swój organizm do stanu, w jakim nie będzie już mógł dobrze działać. Jak opowiada kolejna osoba: Z przemęczeniem wiąże się obniżona zdolność koncentracji. Trafiamy wtedy w błędne koło, bo chcemy, żeby wszystko było perfekcyjnie, a nie możemy tego osiągnąć bez koncentracji. Z pracoholizmu mogą wyrosnąć też zaburzenia odżywiania – albo zajadamy stres, albo jest nam tak niedobrze ze stresu, że nie możemy jeść. Z pierwszej reakcji może wziąć się bulimia. Z kolei gdy jest się tak pochłoniętym pracą, że zapomina się o jedzeniu, organizm odzwyczaja się od jedzenia, żołądek się kurczy, co wpływa na inne problemy zdrowotne, jak pojawienie się na przykład anemii czy awitaminozy, co może być już powodem wizyty w szpitalu.
Nie będziesz pracować dobrze, jeśli nie będziesz w stanie wstać z łóżka.
Więc co zrobić, żeby zmienić ten stan?
Warto zacząć od szczerej rozmowy – z osobą trzecią albo z samym sobą. Zdiagnozować, skąd wynika ten problem, jak się objawia, co go nasila. Jak konkretnie wygląda u Ciebie – bo może mieć on bardzo różne oblicza. Porozmawianie z bliskimi pozwala nie tylko skonfrontować z tym, jak ten problem wygląda na zewnątrz, ale też jest pierwszym krokiem do zbudowania solidnego systemu wsparcia. System wsparcia jest niesamowicie ważny w radzeniu sobie z tego rodzaju sytuacjami – nie ma nic, co pomoże Ci bardziej niż świadomość, że są ludzie, z którymi możesz o tym wszystkim szczerze porozmawiać.
Jeśli czujesz, że tego potrzebujesz, i masz na to możliwość, świetną opcją jest także terapia. Ciągle traktujemy to jako coś stygmatyzującego i wstydliwego, podczas gdy chodzenie na terapię pokazuje, że poważnie traktujesz swoje zdrowie psychiczne. Czy wstydziłbyś/wstydziłabyś się pójść do lekarza, gdybyś miał/a złamaną nogę? Potraktuj to tak samo. Tylko zamiast nogi złamała Ci się, przykładowo, samoocena.
Jeśli jednak sytuacja jest nieco mnie skrajna, metodą może być też zastosowanie konkretnych metod i ograniczeń w życiu codziennym. Przede wszystkim, słuchać swojego organizmu – kiedy mówi, że jest zmęczony, bezwarunkowo pozwolić mu odpoczywać. Wyznaczać sobie granicę, nawet, jeśli to potrzebne, ustawiać sobie budziki w telefonie, żeby nie zapomnieć o piciu wody, o odpoczynku, o jedzeniu. Nauczyć się efektywnie odpoczywać, nie prokrastynować. Jak opowiada jedna z osób, które aktywnie walczą ze swoim problemem: Nauczyłam się już teraz troszkę z tym pracować, działać, i po prostu jest tak, że zajmuję się rzeczami bardziej wokół mnie. Nauczyłam się, że otwieranie Facebooka albo Youtube’a nie jest odpoczynkiem dla mnie. Jest po prostu zapychaczem czasu. Nie mogę leżeć. Muszę wychodzić na spacery, muszę robić sobie kawę, coś poczytać. Oczywiście, ogromnie ważna jest zmiana swojej motywacji – odcięcie swojego poczucia własnej wartości od „produktywności”, przypominania sobie, że jesteś wartościową, wyjątkową osobą niezależnie do tego, jaką masz średnią czy ile piszesz matur. Równie istotna jest walka z perfekcjonizmem, przekleństwem pracoholików. Naprawdę, nie musisz robić wszystkiego zawsze na 100% – jedną z najważniejszych umiejętności, które powinno się nabyć w liceum, jest umiejętność priorytetyzowania.
I, oczywiście, rozmawiać. Rozmawiać z osobami, które są w twoim systemie wsparcia – czym może być rodzina, przyjaciele, ktokolwiek, do kogo masz zaufanie. Przyznawanie się do problemów nie jest słabością, jest siłą, a rozmawianie o nich może niewyobrażalnie pomóc. Zwłaszcza rozmawiać w Trzynastce, gdzie tak wielu z nas wciąż się nie docenia, wciąż chce się dopasować do niemożliwego obrazu Idealnego Olimpijczyka, Idealnego Ucznia. Zwłaszcza w Trzynastce, gdzie nie tylko uczniowie walczą z tym problemem. Chociaż pewnie niewielu z nich tak to nazywa, nasi nauczyciele również często bywają pracoholikami – dlatego tym bardziej powinniśmy móc o tym otwarcie rozmawiać, także z nimi. W ten sposób pomagamy sobie wszyscy nawzajem, wszyscy sprawiamy, że Trzynastka staje się zdrowszym środowiskiem – chronimy w niej to, co wyjątkowe, co ją wyróżnia i co stanowi jej wartość. Czyli nas samych.
Chciałabym podziękować wszystkim osobom, które zgodziły się na rozmowę ze mną czy opisanie swoich doświadczeń. Otrzymałam takie relacje łącznie od 10 osób, które cytuję w tym artykule – oczywiście, niemożliwym było zacytowanie wszystkiego, kiedy same Wasze relacje i transkrypty rozmów zajęły mi 14 stron. Jednak do powstania przyczyniło się znacznie więcej osób – za Wasze zaufanie ogromnie dziękuję.
Pracoholizm badała dla Was Helena Burdzińska.
Zdjęcie okładkowe: Mateusz Grąbczewski.
Świetny tekst. Gratuluję autorce! Dobrze, że ktoś o tym pisze. Mimo dość pesymistycznego wydźwięku dostrzegam jednak światełko w tunelu i pewną nadzieję – zdolność do spojrzenia na siebie z dystansem i krytycznej oceny tego, co się robi, daje cień szansy na ratunek. Wszystkim przerażonym nadchodzącymi świętami i obowiązkowym lenistwem polecam artykuł: M. Beylin, Pochwała myślącego lenia, „Gazeta Wyborcza”, 24–26 grudnia 2011 – koledzy chodzący na etykę Wam go podeślą. Świetnie uzupełni diagnozę i rady autorki.